niedziela, 20 listopada 2011

"Historia ma zwyczaj zmieniać ludzi, którzy myślą, że ją zmieniają", czyli o tym że sztuką jest napisać dobrą biografię.

Bo gdzie jeszcze ludziom tak dobrze, jak tu?
Tylko we Lwowie!
Gdzie pieśnią cię budzą i tulą do snu?
Tylko we Lwowie!
Czy bogacz, czy dziad jest tam za pan brat
I każdy ma uśmiech na twarzy!
A panny to ma słodziutkie ten gród,
Jak sok, czekolada i miód!
Więc gdybym miał kiedyś urodzić się znów,
Tylko we Lwowie!
Bo ni ma gadania i co chcesz, to mów,
Ni ma jak Lwów!*


Ta optymistyczna i pełna radości piosenka śpiewana przez Szczepcia i Tońcia - lwowskich batiarów w filmie pod tytułem "Włóczęgi" stała się iskrą, która zdecydowała o wyborze książki "Aleksander Czołowski 1865-1944: luminarz lwowskiej kultury" autorstwa Iwony Zimy. Ogarnęła mną przemożna ochota znalezienia się znów w tym Lwowie, opisanym już przez tylu autorów, z moim ulubionym Kornelem Makuszyńskim na czele.
Chciałam poczuć jego szczególny klimat, odnaleźć piękne miejsca i tamtych ludzi - lwowiaków. Nie wiedziałam w jaki  dokładnie sposób mogłabym to osiągnąć, ale taki cel i wyobrażenie spowodowało, że postawiłam autorce bardzo wysoko poprzeczkę. Jak się później okazało - zbyt wysoko.

Iwona Zima w swoim debiucie literackim przedstawia biografię Aleksandra Czołowskiego - historyka i archiwisty, kolekcjonera, dyrektora Muzeum Historycznego Miasta Lwowa i Muzeum Narodowego we Lwowie. Postać znaną w inteligenckich kręgach tamtych czasów, człowieka związanego bardzo ściśle z kulturą polską, szczególnie z kulturą miasta Lwowa. Cieszę się, że znalazła się osoba, która chciała przypomnieć postać zapomnianego doktora Czołowskiego. Książka została wydana elegancko - twarda okładka, grubszy papier, jednak te zewnętrzne cechy nie mogą przysłonić występujących z rzadka, ale jednak - literówek.

Jestem świadoma, że pisanie biografii to praca żmudna. Szczególnie uciążliwa, gdy nie ma się wystarczających źródeł, na których można by ją oprzeć. Iwona Zima we wstępie mówi: "Istnieją elementy i aspekty życia zarówno prywatnego, rodzinnego, jak i zawodowego, których nie znamy, nie możemy ich wyjaśnić oraz do końca poznać".
Mimo to autorka stworzyła ponad 300-stronnicową biografię. Jednak to nie o ilość powinno tutaj chodzić. Przyznam się szczerze, że pod koniec byłam już zmęczona ilością informacji, często suchych i powtarzanych. Autorka cytuje kawałek listu Czołowskiego, albo jakiś inny dokument, po czym streszcza go własnymi słowami. To według mnie całkowicie zbędne pisanie na ilość. Dodatkowo wszystkie informacje, tak dokładnie ułożone (wręcz skatalogowane!) w rozdziały i podrozdziały są podane bez krztyny uczucia. Sama postać została przedstawiona bez jakichkolwiek emocji, zupełnie neutralnie. Mam całkowicie obojętny stosunek do niego, jak i do jego działań, które naprawdę nie są przeciętne. Czołowski pracując, jako członek Mieszanej Polsko-Sowieckiej Komisji Specjalnej i Rewindykacyjnej przyczynił się w sposób niepospolity do zwrotu wywiezionych skarbów kulturalnych z terytorium Polski w czasach zaborów.
Muszę jednak zaznaczyć, że podobał mi się fragment, opowiadający o sytuacji Lwowa w trakcie jej obrony w roku 1918 roku, gdzie bohaterską postawę ukazała młodzież, czyli Orlęta Lwowskie. Spisane krótkie relacje tamtych wydarzeń przez Czołowskiego i zamieszczone w książce przeczytałam z ciekawością. Podobnie było "Zakończeniem" i opisem sytuacji Lwowa w czasie II wojny światowej - okupacji Związku Sowieckiego i III Rzeszy. Reszta nie wzbudziła mojej aprobaty, nie sprawiła radości, która przecież nierozłącznie kojarzy mi się z czynnością czytania.
Pragnienie odnalezienia Lwowa niestety nie zostało zaspokojone. A to był prawdziwy sens moich poszukiwań ; czegoś, czego się nie zapomina, nie wypada z głowy , ale daje poczucie przeniesienia się w czasie, odnajdowanie siebie w przeszłości. Cóż, będę szukać dalej.

*Fragment piosenki "Tylko we Lwowie", słowa: Emanuel Schlechter, muzyka: Henryk Wars
Cytat z tytułu jest autorstwa Terrego Pratchetta i pochodzi z książki "Równoumagicznienie" .
Fragment pochodzi z książki Iwony Zimy pt. "Aleksander Czołowski 1965-1944: luminarz lwowskiej kultury", wyd. Novae Res, 2011.

5 komentarzy:

  1. "Lwowskich bojarów"? A nie powinno być czasem "lwowskich baciarów"? Szczepcio i Tońcio "bojarami" na pewno nie byli, ale "baciarami" - jak najbardziej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Elinko, perełki jak zawsze prezentujesz. Uruchamiasz w moim sercu coś, co prowadzi moje ręce do książek i informacji, które dotychczas były mi obce, za co serdecznie dziękuję! Mój stosunek do Lwowa jest podobny jak ten do Wilna. Piękne miasta, (i tu rodzi się moja najbardziej polska Polskość) które w gruncie rzeczy powinny nadal być opasane polską granicą. Miłością do nich zaraził mnie dziadek- wielki patriota. Tematyka walki o granice po I wojnie zawsze wprowadza pewną melancholię i tęsknotę. Muszę odnieść się jeszcze do tematyki biografii, bo masz rację- to profesja bardzo trudna. Trzeba niemalże wejść do głowy osoby opisywanej, by rzetelnie oddać jej zarys. Ogromną miłością darzę biografie, choć z chwilą sięgania po nie zawsze pojawia się strach, że moi ulubieńcy zamiast zostać ukazanymi takimi jakimi są/byli, przeciwnie staną się groteskowi i przedstawieni w krzywym zwierciadle.

    Pozdrawiam bardzo, bardzo serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jabłuszko - dziękuję za zwrócenie uwagi, faktycznie to mój błąd. Miałam na myśli słowo "batiar".

    OdpowiedzUsuń
  4. Rzadko czytam biografię kogokolwiek, więc wybacz i tym razem również się nie skuszę, ale recenzja muszę przyznać bardzo obrazowo i zachęcająco przedstawiona, że pewnością znajdzie ona duży oddźwięk.
    Dziękuję za odwiedziny na moim blogu i pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Elino, nie ma sprawy :) Tak sobie pomyślałam, że "zawiniło" najpewniej podobieństwo brzmienia. Chociaż ja spotkałam się z formą "baciar". Pewnie obydwie są poprawne, chociaż głowy nie dam, bo ze Lwowa nie jestem :)

    OdpowiedzUsuń