poniedziałek, 25 lipca 2011

Pożegnania nadszedł czas... czyli co zwiastuje stosik wakacyjny.

Witam Was serdecznie!:)

Dzisiaj kolejna odsłona notki nie całkiem, ale jednak prywatnej. Już tak wiele czasu minęło od ostatniej takiej odskoczni od recenzji, że doprawdy nie wiem, od czego mam zacząć.
Proponuję jednak na początku załatwić kwestie informacyjne. Otóż, już pojutrze rozpoczynają się w pełni moje wakacje, gdyż wylatuję na całe 2 tygodnie do Turcji.
W jakże ścisłym związku z tym prezentuję Wam stosik książek, które zabieram ze sobą. Nie przeczę - zmieścić to jest trudno, ale dam radę ;)


















1."Każdy zrobił, co trzeba" - czekająca na mnie, od pewnego czasu zwróci uwagę na ważne sprawy. Po prostu lubię reportaże, więc nastawiam się na dobrą lekturę.
2."Primavera" Mary Jane Beaufrand - zaczarowała mnie piękna okładka, mam nadzieję, że treść będzie idealna na wakacje, chociaż do Włoch się nie wybieram.
3."Książę mgły" Carlos Ruiz Zafón - prezentowałam już raz tą książkę, jako prezent od koleżanek. Szansa dla Zafóna numer dwa.
4."Bezsenność w Tokio" Marcin Bruczkowski - tyle pozytywnych opinii! Już się nie mogę doczekać.
5."Straż" Marianne Curley - a to jest wielka niewiadoma, zobaczymy czym się okaże.
6."Zwiastun burzy" Bernard Cornwell - ostatnio Cornwell troszkę mnie rozczarował, ale nie mogę sobie odpuścić drugiej części "Wojny Wikingów".

Kolejną sprawą jest ostatnio niezwykle popularna zabawa One Lovely Blog Award, jestem zszokowana, ale i ogromnie szczęśliwa, gdyż otrzymałam nominację od :

Mam nadzieję, że nikogo nie opuściłam.
Dziękuję bardzo, bardzo serdecznie za nominację! Jest to dla mnie oznaka tego, że moje starania nad recenzjami nie idą na marne. To także zachęta do dalszej pracy nad sobą, swoim stylem. Dziękuję jeszcze raz Wam wszystkim i każdemu z osobna!
W zabawię udziału nie wezmę, gdyż o swoich tajemnicach pisałam, a wytypowanie 16 blogów to dla mnie rzecz niemożliwa.

I jeszcze:

Ostatnio skończyłam "Dawida Copperfielda" i zabrałam się za oglądanie ekranizacji. Wersja literacka - serdecznie zachęcam wszystkich. Dickens ma u mnie dużego plusa.
Recenzja raczej się nie pojawi, bo nie zdążę, ale apeluję - czytajmy klasykę!

I to by było na tyle :)
Do zobaczenia!


 

czwartek, 21 lipca 2011

"Bohaterowie >>Kamieni na szaniec<< w świetle dokumentów" opracowanie Tomasz Strzembosz






















"Mam szczerą wolę całym życiem pełnić służbę Bogu i Polsce, nieść chętną pomoc bliźnim i być posłusznym prawu Szarych Szeregów. Ślubuję na Twoje ręce pełnić służbę w Szarych Szeregach, tajemnic służbowych dochować, do rozkazów służbowych się stosować, nie cofnąć się przed ofiarą życia"


Tekst ślubowania Szarych Szeregów
zatwierdzony w rozkazie Naczelnika z 13 IV 1944 r.


O takich książkach trzeba pisać, bo inaczej zostają niezauważone; znikają z księgarni, zaczynają pokrywać się cienką warstwą kurzu, a potem są spychane coraz dalej, dalej... aż w końcu się o nich zapomina. Nie mają bowiem pięknej okładki, pochłaniającej treści, ani odpowiedniej reklamy. Zawierają jednak coś innego - ogromną wartość moralną.
Dzisiaj chciałabym napisać kilka słów o jednej z takich książek "Bohaterach >>Kamieni na szaniec<< w świetle dokumentów"  , która towarzyszyła mi przez ostatnie tygodnie i znów wprowadziła mnie w niezwykły świat tamtych ludzi, tamtych czasów.

Na początku powinnam wspomnieć o samych "Kamieniach na szaniec" autorstwa Aleksandra Kamińskiego. Książka - legenda, o trzech wielkich postaciach - Zośce, Rudym i Alku. Któż z nas nie zna ich historii! Opowieść jedyna w swoim rodzaju, niezwykła, zawierająca ogromną siłę głównych bohaterów.
Jak jednak powstali "Bohaterowie..."? Opowiada nam o tym sam autor opracowania - Tomasz Strzembosz, mąż siostry Alka Dawidowskiego - Marii "Maryli" Dawidowskiej :

"Nasza przygoda zdarzyła się dość dawno, bo w roku 1971. Oto, pewnego dnia do (...) Maryli Dawidowskiej (...) zadzwoniła jej starsza koleżanka z okupacyjnej Warszawskiej Szkoły Pielęgniarstwa (...)  Maria Minczewska, wówczas naczelna pielęgniarka Wojska Polskiego, z którą Maryla nie widziała się od bardzo dawna. Maria Minczewska zapowiedziała Maryli odwiedziny  oficerów pionu polityczno- wychowawczego WP, nie dając żadnych dalszych wyjaśnień. W niedługi czas po tym telefonie do szkoły pielęgniarskiej, w której Maryla pracowała, przybyło dwóch oficerów, przynosząc w teczce sporą kopertę z garścią nieco podniszczonych i pożółkłych papierów. Jakież było zaskoczenie, gdy okazało się, że są do "papiery z komina".

"Papiery z komina" to lisy, zapiski, dokumenty, prasa konspiracyjna zachowana mimo, rozbicia przez gestapo rodzinnego domu Dawidowskich. Maryla wyjeżdżając z Warszawy na początku lipca '44 roku :

"...Weszła przez okno na dach czteropiętrowego domu Szkoły, odszukała w jednym z kominów obluzowaną cegłę, wyjęła ją i poszerzywszy otwór wetknęła do niego owinięty w papier pakiecik, zasłaniając go z powrotem brakującą cegłą.."

Dzięki tej prowizorycznej skrytce ocalały bezcenne pamiątki po naszych drogich bohaterach z "Kamieni na szaniec" -dokładnie tak, gdyż , cytowane są tutaj tylko listy, notatki i inne dokumenty osób występujących w znanej książce Kamińskiego: "ale nie "najważniejszych",  lecz dokładnie wszystkich, niezależnie od tego czy Autor poświęcił im całe strony, czy tylko odnotował gdzieś samo ich istnienie." . Dlatego występują tutaj listy osób, które niektórym z "Kamieniami" się nie kojarzą, a ja powitałam ich jako dobrych znajomych , m. in. "Czarnego Jasia" Wuttke , jego brata - "Małego Tadzia",  "Maćka" Bittnera, "Felka" Pendelskiego . Mogłam ich lepiej poznać w "Zośce i Parasolu", a teraz dzięki pracy pana Strzembosza stali mi się jeszcze bliżsi.
Cóż pisać, gdy kłębią mi się w głowie takie ilości myśli dotyczące moich rówieśników, wielkich bohaterów, ale jednak takich zwyczajnych. Mamy tutaj piękne bajki Andrzeja Machólskiego "Małego Jędrka" pisane dla sympatii Danuty Zdonowiczówny "Danki",
notatki Alka Dawidowskiego, wspomnienia "Zośki" zatytułowane : " Kamienie przez Boga rzucane na szaniec", które pisał w roku 1943, jako swoista pomoc na wyjście ze stanu depresji, który go ogarnął po śmierci najbliższych przyjaciół. Są tutaj także przesycone uczuciami listy "Maćka" Bittnera, czy troszkę pół-żartem, pół-serio pisana korespondencja Alka Dawidowskiego do "Baśki" Sapińskiej. Tyle wspomnień, tyle przeżyć!
Ja je "smakowałam", czytałam po trochu, zastanawiałam się. I już wiem, że będę do nich wielokrotnie wracać, bo wielka siła znajduje się w tym zbiorku. Moc zmieniania siebie...

I jeszcze na koniec słówko o filmie, o którym słyszały jednostki, bo jakżeby inaczej. Mowa o " Oni szli Szarymi Szeregami" fabularyzowanym dokumencie opowiadającym oczywiście o Szarych Szeregach, z szczególnym uwzględnieniem najbardziej znanych postaci.
Niestety, nie miałam możliwości jak dotąd obejrzenia filmu i zostaje mi tylko podziwiać zwiastun, który można zobaczyć tutaj .  


Wszystkie cytaty pochodzą z książki "Bohaterowie >>Kamieni na szaniec<< w świetle dokumentów" opracowanie Tomasz Strzembosz. Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2007 .

poniedziałek, 18 lipca 2011

"Podmorska wyspa" Isabel Allende






















Magia.

Zawsze z dużą trudnością przychodzi mi pisać o książkach w jakiś sposób niezwykłych. Czuję się wtedy źle, gdyż wiem, że nie będę umiała przekazać wszystkich moich uczuć, napisać wystarczająco, na ile zasługuje przeczytana książka. Teraz czuję coś podobnego - kłębią się we mnie przeróżne uczucia, a ich forma jest daleka do uporządkowanej.
Jednak... czy to właśnie nie wpisuje się w rytm opowieści, gdzie muzyka bębnów i ognisty taniec jest jej częścią? Mój jest taniec rozbudzonych myśli.

Już dawno chciałam sięgnąć po powieść chilijskiej pisarki Isabel Allende, szczególnie interesował mnie debiutancki utwór -"Dom duchów. Los zdecydował, że zaczęłam jednak od końca, od najnowszej powieści wydanej pięknie w zielenie i błękity, które to połączenie nazywam kolorem morskim. Najodpowiedniejszym dla "Podmorskiej wyspy"

Spróbuj, drogi czytelniku pomyśleć o Nowym Świecie. Kiedy ja to czynię, stają mi przed oczyma poszukiwacze przygód, naukowcy, kilometry nieznanych ziem, które czekają na odkrycie. Jednym słowem - niezwykłość i tajemnica.
Rzeczywistość jednak daleka była od mojej lukratywnej wizji. Nowy Świat to piękne określenie miejsca, w którym kiełkowały wielkie pokłady nienawiści i rasizmu.
Kiedy brałam do ręki  książkę zadałam sobie pytanie : "Czy na pewno chciałabym się tam przenieść? Co chce mi pokazać Isabel Allende?"
Wtedy właśnie autorka zaczęła czarować.

Poznajcie dziewięcioletnią Zarité, zwaną Tété - murzyńską niewolnice, która zostaje kupiona przez sławną kurtyzanę Violette, jako służącą dla żony jednego z jej byłych kochanków - Valmoraina, bogatego plantatora trzciny cukrowej. Zapamiętajcie to nazwisko, odtąd bowiem, będzie on panem małej Tété, a z nią - naszym.
Opowieść Zarité, którą snuje przez wiele, wiele lat swojego życia to historia niewolnictwa - przejmująca i dramatyczna, opisana oczami kobiety, z którą się uosabiamy. Jej życie - pełne bólu i niesprawiedliwości było tak podobnym do życia setki tysięcy "mówiących narzędzi" i to tych "uprzywilejowanych", bo służących w domu. To opowieść o pragnieniu wolności, dramatycznych wyborach, nieznanej przyszłości. Ale również, a może przede wszystkim, o miłości. Uczuciu łączącym matkę i dzieci, mężczyznę i kobietę.

"Podmorska wyspa" to jedna z tych książek, które zawierają w sobie cząstkę czasów, o których opowiadają. Naprawdę. Czytając, wszystko wydaje się takie rzeczywiste, wręcz namacalne - ciągnąca się kilometrami plantacja trzciny, zapach murzyńskiej wioski, pożar miasta Le  Cap. Tak autentycznie opisane są stany szaleństwa, zaślepienia, uczucia: nienawiści, trwogi, bólu . Wszystko idealnie ze sobą współpracuje - dialogi, z monologami, dłuższe opisy z chwilami, gdy akcja momentalnie przyśpiesza.  Również styl pisarki, bogaty w wyrazy charakterystyczne dla tamtego miejsca i czasów (wyjaśnione za pomocą słowniczka na końcu książki) dał niezwykły efekt.

Dla wszystkich szukających dobrej literatury, odciągnięcia się na chwile od spraw bieżących, tak silnie absorbujących - będzie to idealny wybór.
Pozwólcie dać się porwać opowieści Zarié, dołączyć do niezwykłego tańca wolności, który trwa po dziś dzień.

środa, 13 lipca 2011

Lena Najdecka "Rodzina Wenclów: Wspólnik"























Lubię sięgać po debiuty literackie. Oczywiście, sięgając po nie, należy to robić z dużą dozą sceptycyzmu. Staram się również nie oczekiwać zbyt wiele, by wierutnie się nie rozczarować.

Z takim również przekonaniem wzięłam do ręki powieść pani Leny Najdeckiej pod tytułem: "Rodzina Wenclów: Wspólnik"  i stwierdzam - to się czuje. Wyraźnie czuję samorodny talent portretowania społeczeństwa, umiejętnego obserwowania ludzkich charakterów.
To zawsze jest w cenie.

Autorka wybrała sobie ciekawą i jakże różnorodną grupę społeczną do sportretowania - klasę średnią. Temat - rzeka , bo o zachowaniach pracowników międzynarodowych korporacji ( i nie tylko) można by spisać nie jedną książkę. To, w jaki sposób pisarka przedstawia nam "dorobkiewiczów", bo takim oto przymiotnikiem należy określić wykreowane przez nią postacie - osoby, którym mówiąc gwarowo "słoma z butów wystaje" zasługuje na uwagę.
To swobodne, aczkolwiek nie podane wprost wyśmiewanie przywar owej klasy. Intrygująca satyra na współczesną sytuację w Polsce.

Gdybym miała zaczynać streszczać powieść musiałabym podjąć się trudnego zadania. Wątki poszczególnych postaci cały czas się mieszają. Trudno wyznaczyć jedną "oś główną" książki, tak jak głównego bohatera. Bardziej bym się skłaniała do wersji, że głównym bohaterem jest bohater zbiorowy, a nim cała rodzina Wenclów. Przykład dorobienia się z uwłaszczenia nomenklatury w latach 90., co oznacza duże pieniądze, a z nimi - uważanie się za nową inteligencję społeczeństwa, które ewaluuje. Pani Najdecka świetnie pokazała drugą stronę owej "inteligencji" - małostkowość, chytrość i  niezaspokojoną żądzę pieniądza.
Każdego z bohaterów, wchodzących w skład tytułowej rodziny można by charakteryzować godzinami, tak znane nam są podobne "typy" z rzeczywistości. Mamy tutaj biznesmena - Ojca, prostaka jakich mało, ale mającego wielkie aspiracje światowe. Jego żona- Elżbieta Wencel udaje arystokratkę, a trójka dorosłych dzieci- Paweł , znany i poważany adwokat, chociaż gbur, , Mateusz- światowiec, aczkolwiek z dużą dozą samozachowawczej ironii i najsłabiej sportretowany Piotr - idealista zostaje wychowana w duchu nowobogackiego trendu.
Każdy z własnymi problemami rodzinnymi, ale nie tylko. Jak trudne jest im odkryć to, czego czytelnik domyśla się od pierwszych stron - że problemy wypływają od nich samych, z ich charakterów.

Akcja powieści jest umiarkowanie szybka i chociaż nie zaskakują nas żadne gwałtowne zwroty akcji, w jakiś sposób wciąga. Trudno było mi się oderwać od "Rodziny Wenclów", chociaż tak wiele denerwowało mnie w charakterach bohaterów! To dla mnie była również interesująca podróż w centrum życia współczesnych "światowców". O wielu rzeczach nie miałam pojęcia, a autorka pisze, tak jakby dużą część podobnych sytuacji przeżyła - ze znawstwem.
Wszystkie słabostki naszych bohaterów zostały przez pisarkę wyciągnięte na powierzchnię i odpowiednio, ale taktownie, wręcz niezauważalnie skomentowane. Spodobało mi się to.

Chciałabym, więc z czystym sercem polecić debiut literacki pani Leny Najdeckiej. Będzie to idealna lektura na dwa-trzy wieczory. Nie chciałabym wróżyć niczego debiutującej autorce, nie takie jest przecież moje zadanie, ale mogę zdradzić, że zapowiada się interesująco. Oby tak dalej.

niedziela, 10 lipca 2011

"Szatan z siódmej klasy" Kornel Makuszyński

Dzisiaj czeka mnie praca trudna i wymagająca. Chciałabym bowiem przedstawić Wam książkę szczególną dla mnie, chociaż dzisiaj niedocenioną i troszkę zapomnianą, zresztą tak samo jak jej autor. Mowa o "Szatanie z siódmej klasy" autorstwa Kornela Makuszyńskiego. Mojego ukochanego polskiego pisarza. Ponieważ jego utwory w sposób nieodwracalny kojarzą mi się z pięknym czasem jakim są wakacje i w tym roku postanowiłam tradycyjnie sięgnąć po jedną z jego książek. Wybór nie jest przypadkowy, aczkolwiek całkowicie nieplanowany, bo było to tak:
W deszczowy poniedziałkowy wieczór nawiedził mnie stan właściwy pogodzie - delikatne rozmarzenie. Jakoś przypadkiem (chociaż podobno przypadków nie ma) znalazłam film - ukochany film z 1960 roku. Stary, czarno-biały z Józefem Skwarkiem, Polą Raksą i Stanisławem Milskim. Pomyślałam, że dawno go nie oglądałam... . I tak od słowa do słowa -(a właściwie od kliknięcia do kliknięcia) po raz kolejny przeżyłam razem z Szatanem tajemniczą przygodę.
Jako miłośniczka słowa pisanego natychmiast postanowiłam sięgnąć po pierwotną wersję literacką, a że miałam ją "pod ręką" rozpoczęłam dawno planowaną powtórkę.

Mimo wszystko - bałam się. Bałam się, że po kilku latach (czytałam ją ostatnio w 5 klasie szkoły podstawowej) nie będzie już dla mnie tak ciekawa, odkrywcza, tajemnicza.
Zdziwił mnie styl - już tak dawno nie miałam do czynienia z tym tak szczególnym, a kwiecistym stylem Makuszyńskiego. Z jego książek "tchnie" takim niezwykłym, a ukochanym klimatem tamtych, niestety minionych już czasów.
Jednak odnalazłam siebie, swoje wrażenia i chociaż dorosłam, zmieniłam się - dalej rzuciłabym wszystko i dołączyłabym do szalonego Adama . Jestem tego pewna!
A fabuła? Czy można nie znać zarysu wyczynów Adasia Cisowskiego, zwanego Szatanem? Wydaje mi się to całkowicie niemożliwe, mimo, że z  natury jestem nieufna. Jednak, ponieważ "repetitio est mater studiorum", jak głosi łacińska sentencja, powtórzę, a może i przypomnę zapominalskim , o dawno czytanej lekturze...
Adam Cisowski - siedemnastoletni uczeń, zwany przez przyjaciół i profesora Gąsowskiego Szatanem, ze względu na swoje niezwykłe umiejętności rozszyfrowywania tajemnic  otrzymuje od szanownego profesora propozycję rozwiązania trudnej zagadki, w której główną rolę odgrywają drzwi. Drzwi, które w przedziwny sposób giną z wiekowego dworku należącego do Gąsowskich.
Kiedy  nasz Adaś trafia do siedziby znakomitego rodu okazuje się, że dwór kryje tajemniczą zagadkę rozgrywającą się w czasie odwrotu wojsk Napoleona po klęsce w wojnie francusko-rosyjskiej w roku 1813. A drzwi to dopiero początek.

Nie miałam w zamiarze streszczać fabuły, jedynie chciałam ją leciutko zarysować, by zapominalskim - przypomnieć, a nieuświadomionym o istnieniu tak ciekawej książki - zwrócić uwagę i zachęcić.
Kiedy tak porównuje moje wspomnienia i obecne wrażenia stwierdzam, że dużo się zmieniło. Jednak nadal mam potrzebę podróżowania, przeżywania przygód razem z moimi, tak drogimi przyjaciółmi z dzieciństwa. Dlatego warto powtarzać, warto przywoływać z przeszłości znane nam postacie. One uświadamiają nam zmiany, nawet czasami niewidoczne. Słuchają i opowiadają kolejny raz swoją historię. Tak drogą.

A na koniec chciałabym prosić Was : nie zapominajcie o Kornelu Makuszyńskim! To wyjątkowy pisarz, który w wyniku wojny stracił wszystko, ale się nie załamał. Pozostał wierny i dlatego również zajmuje szczególne miejsce w moim sercu. Zachęcam także do oglądnięcia "Erraty do biografii" , która opowiada o jego osobie.
Sięgnijcie po "List z tamtego świata", "Przyjaciela wesołego diabła", "Uśmiech Lwowa", czy "Złamany miecz", a zapewniam Was, że przeżyjecie niezapomniane chwile. To pisarz, który umie w lać w serca otuchę i radość. 


czwartek, 7 lipca 2011

"Pensjonat Sosnówka" Maria Ulatowska






















To dziwne, ale książki Marii Ulatowskiej skłaniają mnie do refleksji nad pisarstwem. Poprzednio stwierdziłam, parafrazując znaną piosenkę, że "pisać każdy może". Teraz jednak doszłam do wniosku (nie odkrywczego!) , jak wielka jest różnica między pisarzami. Skąd ona się bierze?
Według mnie że jest to zasługa, co określę nieeleganckim wyrazem "czegoś". Można to tłumaczyć różnie - rodzajem talentu, iskrą Bożą... Nie wiem. Jedno jest pewne - jedni to mają, a drugim tego poskąpiono. Gdyby jednak wszyscy mieli ten dar, czy umielibyśmy odróżnić literaturę "z górnej półki", od tej nastawioną typowo na rozrywkę, a i pozbawioną ponadczasowości?
Raczej nie. Dlatego warto od czasu do czasu sięgnąć po coś ... innego, by porównać i docenić.

Kiedy recenzowałam pierwszą część "Sosnowego dziedzictwa" napisałam, że dam autorce drugą szansę i sięgnę po jej następną powieść, która nosi tytuł "Pensjonat Sosnówka".
Słowa dotrzymałam i dzisiaj chciałabym Wam przedstawić moją krótką recenzję owej książki, która na kilka godzin była dla mnie przewodniczką po świecie stworzonym przez panią Marię Ulatowską.

"Pensjonat Sosnówka" miał szczęście - trafił na dobry moment - brzydki i pochmurny dzień, a z mojej strony zdenerwowanie, które chciałam ukoić za pomocą jakieś miłej i niezobowiązującej lektury, którą czyta się szybko i bez problemów. Dlaczego wybrałam "Pensjonat..." ? Z powodu cudownej okładki! Autorce projektu należą się wielkie brawa, gdyż jest to zdjęcie jakby z moich marzeń. Przywołuje on spokój, rozmarzenie, kojarzy się z wszystkim, co najlepsze.
Jednak środek, czyli sama esencja, niestety nie przekonała mnie, chociaż z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że jest lepiej niż w części pierwszej. Powieść jest dalej tak słodka..., tak nierzeczywista. Główna bohaterka to uosobienie idealności, a nawet negatywni bohaterowie są mało... negatywni. Jednak najgorsze według mnie są zdrobnienia. Ciągle tylko : "stoliczek", "krzesełko", "Aniulka", "Jacuś", "Tomeczek" etc. , etc.  Litości!

Gdy się jednak wyżaliłam, co do negatywów, mogę stwierdzić, że sama akcja jest w miarę przemyślana, a samą książkę czyta się szybko. W jakiś sposób jednak Sosnówka przywołuje... Może to wynika, z moich marzeń, aby kiedyś również zaszyć się w takim dworku-pensjonacie z dala od wszystkiego i otoczyć się samymi miłymi ludźmi...
Możliwe. 
Wiem, jednak, że pani Ulatowskiej już podziękuję. Druga szansa nie została wykorzystana, a przecież jest tyle książek na świecie czekających na odkrycie...

----
Dziękuję bardzo za wszystkie życzenia powrotu do zdrowia. Już prawie jestem w formie! Szczególnie, że wczoraj udało mi się zdać egzamin na prawo jazdy! Wrażenia nie do opisania :-)

niedziela, 3 lipca 2011

"Dziewczyna i chłopak wszystko na opak" Wendelin Van Draanen





















Szanowni Państwo,

Dzisiaj mam zamiar przeprowadzić małą ankietę. Pytanie główne jest nieskomplikowane i brzmi: "Na co ma ochotę mól książkowy pogrążony w stanie przeziębienia?"
A. Książkę.
B. Książkę.
C. Książkę.

Tym molem książkowym jestem w dzisiejszym dniu ja, moje jest również przeziębienie, ale staram się do niego nie przyznawać, ażeby nie dopuścić nieproszonego gościa do zbytniej zażyłości, zdecydowanie niepożądanej. Dopuściłam do owej zażyłości natomiast kogoś zupełnie innego, który może być nazywany poniekąd lekarstwem - przemiłą książkę.
Wiem, że była ona kilkakrotnie recenzowana i stałe grono blogowych czytelników zna ją wręcz na pamięć. Z jednej strony przykro mi, że będę się musiała powtarzać, ale z drugiej - cieszę się, że ta przemiła opowieść została przeczytana przez szanownych książkowych moli i przyjęta z życzliwością. Wielokrotnie pisałam w komentarzach, że chcę przeczytać i w miarę możliwości to uczynię. I stało się! A powodem było to wspomniane wcześniej przeziębienie, gdyż najlepszą książką na taki stan ducha i ciała jest oczywiście ciepła powieść czytana z kubkiem herbatki w ręce.


Wendelin Van Draanen to amerykańska pisarka książek dla dzieci i młodzieży. Jej pierwszą książką wydaną w Polsce jest  "Dziewczyna i chłopak, czyli wszystko na opak". Dla mnie to wręcz ostatni dzwonek do czytania takich książek dla młodzieży. Chociaż... czy z ciepłych i romantycznie naiwnych historii się wyrasta?
Autorka snuje przemiłą opowieść przedstawioną z dwóch punktów widzenia - dziewczyny, czyli Julianny Baker i chłopaka -Bryce'a Loski, która oscyluję wokół tematu uczuć, ale także przedstawia prawdy i wartości, którymi warto kierować się w życiu. Mowa jest o miłości, wyrzeczeniach 
i wzajemnym szacunku. Autorka zwraca uwagę na wartości rodzinne, a także w szczególny sposób definiuje słowo odwaga. 
Akcja jest wartka i czyta się z prawdziwą przyjemnością. Dzięki temu mogłam na kilka godzin zapomnieć o męczącej mnie chorobie i z swobodnie wejść do świata stworzonego przez panią Van Draanen.

Również ekranizacja powieści zasługuję na uwagę - to miły, rodzinny film, z klimatem i przesłaniem, nie różniący się bardzo od literackiego pierwowzoru. Zdecydowanie sprawdzi się na deszczowe 
i zimne popołudnie - jak dzisiejsze.