wtorek, 17 lipca 2012

Zwana "tą kobietą"...


Zapewne większość z was miała możliwość zapoznania się z filmem "Jak zostać królem" (znanym co niektórym bardziej pod oryginalnym, bardziej adekwatnym tytułem "The King's speech"). Opowiada on historię Bertiego, późniejszego króla Jerzego IV i jego wielką walkę z nawykiem jąkania. W tle cały czas ukazywana jest sytuacja Anglii, w owym, niespokojnym czasie poprzedzającym wybuch II wojny światowej. Bertie musi stawić czoła temu, do czego nie był nigdy przygotowany, musi stać się królem. Oglądając to oscarowe dzieło po raz kolejny miałam możliwość spotkać intrygującą "tą kobietę" - Wallis Simpson dla której brat Bertiego, Edward VIII zrezygnował z tronu.

Kim była Wallis Simpson? Anne Sebba kreśli nam portret osoby, której łatwo i szybko ocenić nie można. Czegoż to nie opowiadano o niej! Że odwiedzała domy publiczne w Hongkongu, handlowała narkotykami w Chinach, pracowała jako szpieg na żołdzie Sowietów, a później nazistów, że była kochanką Ribbentropa. Wszystkie te plotki świadczą o tym, jak wielki był skandal obyczajowy wywołany przez Wallis, który stał się jednym z problemów wagi państwowej i kto wie, czy nie zmienił on nawet biegu historii, chociaż dzisiaj brzmi to niewiarygodnie.

Autorka "Tej kobiety.", dla której książka o pani Simpson była już kolejną w jej dorobku, posługuje się stylem żywym i intrygującym, czyta się szybko, jak interesującą powieść pełną niespodzianek. Czytelnik może śledzić życie Wallis od chwili urodzin, aż do samej śmierci. Życie tyleż ciekawe, co niełatwe. Od dziecka rozdarta między sprzecznymi pragnieniami, wyróżniająca się swoją bezkompromisowością i poczuciem inności, które starała się zatuszować na różne sposoby, między innymi utrzymywaniem świetnej figury. Jej pierwsze małżeństwo okazało się całkowitym nieporozumieniem, a jej dalekie podróże na Daleki Wschód miały na celu zebranie myśli i zapewnienie sobie bezpieczeństwa w postaci ... nowego małżeństwa. Jej skłonności do luksusu stały się wręcz przysłowiowe, a ogromny zbiór wspaniałej biżuterii budził zazdrość i podziw kobiet na całym świecie.

Dzięki biografii Wallis możemy po raz kolejny przenieść się w lata przedwojenne, tak różnorodne, bogate, sprzeczne. Dowiedzieć się czegoś więcej o członkach brytyjskiej rodziny królewskiej, ale także o bogatej i wypływowej socjecie lat dwudziestych i trzydziestych. Mnie osobiście zszokowała informacja o tym, że już we wspólnym domu Wallis i Edwarda nie było ani jednej książki, a służba została pouczona by zwracać się do samej Wallis : 'Wasza Królewska Wysokość', chociaż nikt jej tego tytułu nie nadał!

"Ta kobieta. Wallis Simpson" to wciągająca biografia osoby, którą trudno nam, nawet z perspektywy czasu ocenić jednoznacznie i oznaczyć nalepką - dobra lub zła. I może to jest klucz do zrozumienia jej samej - przyjąć to, że była pełna zaskakujących kontrastów lecz przez całe życie,z  różnym skutkiem poszukiwała szczęścia . Jak niejeden z nas.



Za egzemplarz recenzyjny dziękuję Wydawnictwu Znak.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Książki, wspomnienia i herbaciane róże




"Życie moje upływało pod znakiem książki", takim oto zdaniem, szczególnym dla każdego mola książkowego, dla którego książka jest częścią świata, który sobie stworzył, Zuzanna Rabska rozpoczyna swoją autobiograficzną opowieść zatytułowaną: "Moje życie z książką". 
Czytając opowieść Rabskiej miałam uczucie, jakby czas się zatrzymał, jakbyśmy pozostały we dwie - ona, ja oraz książki i przeszłość, a wszystko to mieszało się z wonią herbacianych róż, która przesycała powietrze.

"Moje życie z książką" Rabska zaczęła pisać na rok przed śmiercią, kiedy tak wiele bliskich jej osób odeszło w krainę przeszłości i niestety zapomnienia. Ona jakby tym ostatnim wysiłkiem woli pragnie przywrócić im życie i należną pamięć, szczególnie ojcu - Aleksandrowi Krausharowi, wybitnemu patriocie, uczestniku powstania styczniowego, varsavianiście , prawnikowi, poecie i prawdziwemu historykowi. Z każdej linijki tekstu wyczuwa się wielką miłość autorki to ojca, który był dla niej wzorem w wielu dziedzinach do końca życia.
Ale przez karty książki przesuwają się również dziesiątki innych, wielkich i wspaniałych osób znanych nam, potomnym już tylko z encyklopedii jako suche nazwiska. Jest tutaj i mój ulubiony Bolesław Prus ( opisywanie spotkania autorki z wielkim pisarzem przeczytałam z wypiekami na twarzy!), Eliza Orzeszkowa (przyjaciółka matki autorki, Jadwigi Krausharowej), Stefan Żeromski, Deotyma, Kazimierz Przerwa- Tetmajer, Stanisław Wyspiański, Adam Asnyk i wielu, wielu innych wybitnych osobistości przełomu XIX i XX wieku.

Z autorką przemierzamy ulicę przedwojennej Warszawy, miasta magicznego, zatrzymując się przed wybranymi kamienicami, słuchając opowieści o wybitnych osobistościach żyjących w tym miejscu,  odwiedzamy Bibliotekę Ordynacji Zamoyskich, który nazywany był "pałacem ksiąg": "Zszedłszy (...) do magazynu Biblioteki Korzon (ówczesny dyrektor tej placówki-przypis mój) wskazywał wysokie półki uginające się pod ciężarem woluminów. Biblioteka posiadała wówczas 70 tysięcy dzieł z rozmaitych okresów..." i Bibliotekę Ordynacji Karasińskich: "U Krasińskich, podobnie jak u Zamoyskich, znajdowało się nieprzebrane bogactwo pierwszorzędnych materiałów dziejowych (...). Oprócz ksiąg, których biblioteka liczyła przeszło dwieście kilkadziesiąt tysięcy tomów, znajdowała się tam znaczna ilość rękopisów, bogaty zbiór broszur politycznych i odezw z czasów powstania kościuszkowskiego tudzież olbrzymie archiwa rodziny Potockich, Lubomirskich, Krasińskich i Morstinów."
Kiedy pomyśli się o tym, że szanowne książnice, tak drogocenne dla kultury polskiej zostały spalone w czasie tragicznego Powstania Warszawskiego serce się kroi z bezradności i bólu. Prawie nic nie ocalało...

Źródło zdjęcia

 Wspomnienia Rabskiej czyta się z prawdziwą przyjemnością, są pełne czaru minionych czasów, spotkań literackich, wspaniałych postaci i co najważniejsze - książek, książek, książek. Każda strona utwierdza nas w przekonaniu, że autorka była nieprzeciętną miłośniczką słowa pisanego, pełną smaku i stylu. Ze szczegółami i niezwykle ciekawie przytacza nam nieznane fragmenty z życia elit kulturalnych ówczesnej Polski. Szanowni panowie, autorzy dzieł, które weszły już do kanonu klasyki patrzą na nas często z przymrużeniem oka i fascynują. Adam Asnyk nie czyta swoich wierszy ale zachwyca się dziełami Słowackiego, Bolesław Prus prowadzi ją po nałęczowskich leśnych szlakach mówiąc o potędze natury w życiu każdego pisarza, a po policzkach Stanisława Wyspiańskiego płyną prawdziwe łzy, kiedy ogląda swoje ukochane "Wesele".

Ale niestety, "Moje życie z książką" zostało zepchnięte z bibliotecznych półek, piękny skarb nie został jednak ukryty, ale odrzucony, niechciany. Ja znalazłam go w archiwum mojej biblioteki od lat nie pożyczany, częściowo zakurzony, zapomniany. Nie dajmy mu przepaść w niepamięci, jest na to za wartościowy i za piękny.
Ja teraz poluję na swój własny egzemplarz drogocennej książki oraz na część drugą opowieści z przeszłości, by znów przenieść się w czasie, gdzie książka była częścią życia ludzi tworząc czystą magię.

Źródło zdjęcia

Cytaty pochodzą z książki Z.Rabskiej "Moje życie z książką: wspomnienia tom I", Zakład Narodowy im. Ossolińskich - Wydawnictwo, Wrocław 1959.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

W krainie kangurów



Niezwykle cenię sobie ludzkie pasje, które nieuchwytnie wpływają na każdą osobowość człowieka, wzbogacając często nieznanymi uczuciami czy doznaniami. Lubię też bardzo książki podróżnicze, relacje z wypraw pisane przed laty ( Arkady Fiedler) i te współczesne (Wojciech Cejrowski), marząc o własnych dalekich i bliskich przyszłych podróżach.

Kiedy pewnego dnia natchnęłam się na bardzo zachęcającą recenzję "Australia. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia" Marka Tomalika postanowiłam, że koniecznie muszę zdobyć tę książkę  i przeczytać. Z pomocą przyszła mi przemiła akcja nazwana "Włóczykijką" ze względu na swój iście podróżny charakter, mająca na celu promocję współczesnej literatury polskiej. Przesyłkę otrzymałam całkowicie niespodziewanie w symbolicznym dniu - Światowym Dniu Książki i z wielką radością postanowiłam ugościć ją w moich skromnych progach.

Gdy uporałam się z tegorocznym, silnie absorbującym elementem szkolnym zasiadłam z najlepszymi chęciami do delektowania się relacją z wyjazdu na antypody wraz z podróżnikiem i znawcą Australii Markiem Tomalikiem, do której - jak wyczytałam - jeździ od 1989 roku.
Od razu wpadły mi w oko piękne i odpowiednio dobrane do treści zdjęcia. To, które można podziwiać na okładce jest tego dowodem, chociaż wewnątrz znajduje się jeszcze kilka perełek, między innymi zdjęcie bajkowej plaży, gdzie woda ma barwę czystej akwamaryny połączonej z lazurowym niebem. Coś cudownego! Albo zachody słońca, istny tygiel barw od czerwieni do szarości przeniknięte skrawkami błękitnego nieba. Można, oj można się zapatrzeć...

 "W dalekiej Australii zatracałem, i tak się dzieje do dziś, poczucie rzeczywistości. Dałem się jej uwieść na długie lata, może na zawsze" - tak pisze autor na pierwszej stronie swojej kolejnej książki opowiadającej o dalekiej i dla przeciętnego Europejczyka niezwykle egzotycznej australijskiej ziemi. Może właśnie te słowa są odpowiedzią na pytanie o przyczynę wszystkich, nierzadko niebezpiecznych wypraw w głąb Australii, gdzie jedną miejscowość od drugiej dzielą setki kilometrów, a wokół rozciągają się pustynie, między innymi Wielka Pustynia Piaszczysta, czy Wielka Pustynia Wiktorii, które świadczą o charakterze wnętrza najmniejszego kontynentu świata. Podróżnik, który na jednej szali składa wszystkie trudy i niewygody podróży otrzymuje w zamian niezniszczoną cywilizacją pierwotną naturę, gdzie człowiek jest elementem zbędnym i która daje szansę na odnalezienie się w gąszczu współczesnego świata.
I ja chciałam poczuć tą magię i przygodę, która jest nieodłącznie związana z każdą wyprawą i która przenikała z książek, z którymi mogłam się wcześniej zapoznać. Tutaj jednak, co z przykrością stwierdzam, nie poczułam niczego takiego. Brak relacji ducha, jakiejś metafizycznej cząstki, która sprawia, że niebezpieczne momenty wyprawy w sercu czytelnika również budzą strach, a osiągnięcie celu wędrówki - wybuchy radości i wewnętrzne gratulacje dla szalenie odważnych podróżników. Jedynie rozdział o Aborygenach, pierwotnych mieszkańcach Australii mnie zaciekawił. Nie miałam pojęcia, że wierzenia i kultura Aborygenów jest tak skomplikowana, bogata i w większości niezrozumiała dla współczesnego białego człowieka. Natychmiast skojarzyła mi się "Rio Anaconda" Wojciecha Cejrowskiego i jego długie rozmowy z tajemniczym Czarownikiem.

Autor dostarczył nam również informacji o osobie, której - jeżeli mowa o australijskiej ziemi - nie możemy pominąć. Mam na myśli wielkiego polskiego podróżnika Pawła Edmunda Strzeleckiego, odkrywcę między innymi najwyższego australijskiego szczytu, czyli Góry Kościuszki. O Strzeleckim mogłam dowiedzieć się już nie jednego w czasie lektury cyklu książek o Tomku Wilmowskim, które darzę wielką sympatią i sentymentem. Drogi pierwszej "Tomkowej" powieści Szklarskiego prowadzą właśnie na kontynent australijski, gdzie młody jeszcze nasz bohater przeżywa niezwykłe przygody.
Tomalik uzupełnił moją wiedzę informacjami o tym, że pamięć o polskim podróżniku na drugim końcu świata nie zginęła, lecz trwa chociażby w nazwach geograficznych. Możemy spotkać między innymi: Strzelecki Track, Strzelecki Desert, Strzelecki Hill, Strzelecki Oil Well, co wywołuje mój serdeczny uśmiech, w którym kryje się kropla współczucia dla obcokrajowców, którzy chcieliby wymówić nazwisko naszego podróżnika całkowicie poprawnie.

"Australia. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia" według mnie, sprawdziłaby się doskonale jako album zdjęć, gdzie ciekawe informacje ( których przecież nie brakuje) byłyby idealnym dopełnieniem intrygujących zdjęć. A tak muszę wystawić książce ocenę zaledwie dostateczną mając nadzieję, że czekająca w kolejce, zupełnie odmienna książka podróżnicza porwie mnie jak rwący prąd rzeki w czasie pory deszczowej.

Cytat pochodzi z książki Marka Tomalika "Australia. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia", wyd. Otwarte, Kraków 2011 r.

sobota, 26 maja 2012

"Niech pan tylko łuska fasolę"





"Bo wiesz... jest taka jedna książka, moja ulubiona, >>Traktat o łuskaniu fasoli<< Wiesława Myśliwskiego. Chciałabym porozmawiać o niej z kimś, ale boję się, że nie zostanę zrozumiana, albo, że inni nie zrozumieją. Chcesz przeczytać?" *

Dlaczego nie?- pomyślałam. Tyle książek przepływa przez moje ręce, wpatruję się setki stron to jedna książka więcej, czy mniej nie znaczy dla mnie wiele. Ale to zależy jaka książka, bo są książki i książki. Niektóre się czyta i odkłada, ale są także inne, dużo rzadsze, którymi się żyje, z których się czerpie, i które odpowiadają na pytania, bo inaczej - kto nam odpowie?

"Teraz to nie umiałbym panu nawet powiedzieć, jaki ten świat jest. I czy w ogóle jest. Czy może tylko wyobrażamy sobie, że jest. Dla pana to pewnie nie ma znaczenia, bo skoro pan przyszedł do mnie po fasolę..."

Zwykła fasola, ot takie niepozorne warzywo, a od niej rozpoczęło się wszystko, cała opowieść o życiu, przesiąknięta jakimś niesamowitym metafizycznym pierwiastkiem przeszłości, która nie przemija.

"Według mnie każdy świat jest przeszły, każdy człowiek przeszły, bo czas jest tylko przeszły. Teraz, tu to tylko słowa, jedno, drugie bezcielesne, jak te wszystkie, o których mówiliśmy."

Zanurzyłam się w tą opowieść, z tym wszystkim co mnie ostatnio dotyka, co szepcze, niepokoi, pyta i wiem, że to także moja historia. Nie dosłownie, bo dosłownie być nie może, wszystkie przeżycia wojenne i powojenne są obce moim doświadczeniom, tak jak niektóre doznania odpowiednie do danego wieku i czasu. Ale jest jeszcze jakaś cząstka bliska każdej istocie ludzkiej, która przyciąga i pozwala traktować tę historię jako swoją własną. Cząstka cierpienia? Cząstka przemijania? Cząstka narodzin?  Kto wie...

"Jedyne miejsce człowieka jest tylko w nim. Niezależnie, czy jesteśmy tu, gdzie indziej czy gdziekolwiek. Teraz czy kiedykolwiek. Wszystko, co na zewnątrz, to jedynie złudzenia, okoliczności, przypadki, pomyłki. Człowiek jest sam dla siebie zwłaszcza tym ostatnim miejscem."

"To prawda, że znaleźć siebie to nieprosta sprawa. Kto wie, czy nie najtrudniejsza ze wszystkich spraw, jakie człowiek ma do załatwienia na tym świecie".

Tak bezpiecznie poczułam się otoczona tym karmazynowym ciepłem, które rodzi ta opowieść snuta przez narratora do nieznanego nam przybysza. Czytałam otoczona rodzącym się wszędzie życiem, tym widocznym gołym okiem najprawdziwszym cudem; promieniami słońca, muskaniem wiatru szepczącego o tajemnicach i marzeniach, odgłosem deszczu. I wtedy "Traktat o łuskaniu fasoli" stał się nie tylko książką, w której zapisane zostały wyrazy układające się w zdania, a potem całe akapity. Stał się żywy w rytmie przyrody niosącej nadzieję.

"Nie ma pan pojęcia, jaka to potęga cisza. Tak wsłuchać się (...), w to niebo, w ten zalew, w poranki, zachody, w noc, gdy księżyc w pełni, pójść w las, w te wszystkie drzewa, krzaki, zioła, w mchu się położyć. Czy gdyby pan tak mrówek posłuchał (...), to jakby pan w międzygwiezdnej przestrzeni się znalazł i wszechświata pan słuchał."

Ostatnio przekonałam się w tak namacalny sposób, że każda książka ma odpowiedni czas na przeczytanie. Wtedy potrafi wyszeptać najwięcej, pomóc najlepiej, odpowiedzieć na wiele pytań,  nauczyć. "Traktat o łuskaniu fasoli" mnie udało się przeczytać właśnie w tym przeznaczonym dla niego czasie, kiedy powiedział mi wiele o mnie samej i zanurzył w innym świecie, tak bliskim i dalekim zarazem, kiedy można poczuć się zarazem tutaj i tam.
Wiem, że to powieść nie dla każdego. Nie na każdą wrażliwość, nie na każde wymagania. Żeby ją przeczytać trzeba oprócz pragnienia zasmakowania, znaleźć w sobie odrobinę spokoju, która przy odrobinie wysiłku prowadzi do harmonii, chociażby na chwilę...

"Książki (...), to jedyny ratunek, żeby człowiek nie zapomniał, że jest człowiekiem".


*Fragment mojej rozmowy z koleżanką, molem książkowym również. 
Wszystkie cytaty pochodzą z książki Wiesława Myśliwskiego "Traktat o łuskaniu fasoli", Wydawnictwo Znak, Kraków 2007 r.
 

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

"Pojutrze" jest już dziś....





"Człowiek, który ponad miłość życia stawia miłość idei - przeżywa śmierć (...). Miarą tego zwycięstwa jest fakt, że ci, którzy przezwyciężyli śmierć w sobie - żyją choćby umarli. Przywraca ich do życia pamięć tych, którym byli bliscy, ale, co stokroć ważniejsze - utrwala ich życie na zawsze chłonna pamięć narodu."

"Pismo Młodych" z 1 września 1943r.


Czy można czuć się w obowiązku napisać o książce pięknej, chociaż niestety tak mało znanej? Nie została ona wydana przed laty, nie ma przykurzonej okładki ani wyblakłych stronnic. Jest całkowicie nowa, pełna czarno-białych ilustracji i leży właśnie obok mnie. Przeczytana, wchłonięta, zapamiętana  - książka Barbary Wachowicz "To >>Zośki<< wiara!"

Tak bardzo chciałabym napisać o niej coś mądrego, bez patosu i powtarzania się. Napisać prosto o wspaniałych życiorysach tak bliskich mi osób, które widnieją dumnie na okładce - uśmiechnięci, albo poważni, pełni nieuchwytnego czaru i godności, żołnierze Batalionu Armii Krajowej "Zośka", moi drodzy rówieśnicy.

Barbara Wachowicz napisała o nich właśnie tak - prosto, ale z wielką serdecznością, a wręcz niekiedy czułością. Jawią się nam jako osoby, które nie odeszły do lamusa , które w dzisiejszym szybko zmieniającym się świecie pełnym pośpiechu zostały "z tyłu", lecz jako młodzi ludzie pełni radości, męstwa, odwagi, ciepła i serdeczności. Każdy inny, każdy odmienny, ale jednocześnie pełni wspólnych, pięknych cech, które są ponadczasowe. Tak chciałabym spotkać ich, stanąć blisko i porozmawiać albo przysłuchać się ich rozmowie - o literaturze, o życiu, o walce, o ideałach. Paradoksalnie właśnie - w tamtych czasach wojny w ideały wierzono bardziej, niż teraz, na co biografie naszych bohaterów dają dowód.

"To >>Zośki << wiara" dzieli się na dwie części. W pierwszej z nich, autorka przedstawia nam najbardziej znane postacie związane ze środowiskiem Batalionu. Na początku możemy zapoznać się z historią  Andrzeja "Morro" Romockiego, jednego z największych bohaterów Powstania Warszawskiego, niezwykle utalentowanego dowódcy, chociaż człowieka niekoniecznie zawsze idealnie radzącego sobie, jako przywódca grupy.  Andrzej nigdy nie stał na cokole pokryty brązem. Był żywy, jest żywy i mówi do nas o walczeniu z własnymi wadami, brakami, czy ograniczeniami. Szczególnie w serce zapadły mi listy jego ojca - Pawła Romockiego  mówiące o dojrzewaniu, ideałach, kształtowaniu siebie.
Później pojawia się Sławomir Maciej Bittner, czyli nasz "Maciek" jeden z moich ulubionych postaci - zawsze wyprostowany, śmiały, szaleńczo odważny. Jego listy do ukochanej Jadzi Borkiewiczówny są przepiękne, o czym już zresztą kiedyś pisałam. Dlatego tak porusza jego śmierć, a w zasadzie nie śmierć, gdyż do dzisiaj nie wiadomo co się z nim stało. Został aresztowany dnia 18 lutego 1944 na ulicy i wszelki ślad po nim zaginął. Biedny, kochany Maciek.
Przewijają nam się jeszcze biografie Andrzeja Malinowskiego, ps. "Włodek" i historia jego miłości do Uli Kurkowskiej, pięknej Uli, braci Wuttke - "Małego Tadzia" i "Czarnego Jasia" i Ireny Kowalskiej- Wuttke.

Ula, narzeczona Włodka w roku 1940
Nie mogę napisać, że są to historie radosne, pełne tak modnego współcześnie "happy endu". Tutaj nie ma szczęśliwego zakończenia, jest ból i cierpienie. Ale jest także siła i wszystko co piękne, wartościowe, szczególne. Ja czytając książkę Barbary Wachowicz zostałam zaopatrzona w dużą ilość cytatów, ale co więcej - dostała mi się malutka cząsteczka ich radości, humory, inteligencji i siły.
Naprawdę!

To trzeba znaleźć w sobie - tą potrzebę odnajdywania tego co piękne i wartościowe pod całą górą bezużytecznej makulatury. Ale ja wierzę, że taka potrzeba jest w każdym czytelniku. Trzeba tylko znaleźć właściwe książki, które pomogą nam odkryć nie inny świat, ale siebie w codzienności. Jedną z takich książek-gawęd jest na pewno czwarta część "Wiernej rzeki harcerstwa", która pozwala spojrzeć na siebie przez ich pryzmat i stwierdzić : "Ja nie muszę >>pięknie umierać<<, ale mogę >>pięknie żyć<<"

Cytat i zdjęcie pochodzi z książki B.Wachowicz "To  >>Zośki<< wiara" , Oficyna Wydawnicza Rytm, Warszawa, 2005r.

wtorek, 27 marca 2012

Posłuchaj szumu Niemna...



Drogi molu książkowy,

"Z jednej strony widnokręgu wznosiły się niewielkie wzgórza z ciemniejącymi na nich borkami i gajami; z drugiej wysoki brzeg Niemna, piaszczystą ścianą wyrastający z zieloności ziemi, a koroną ciemnego boru oderznięty od błękitnego nieba, ogromnym półkolem obejmował równinę rozległą i gładką, z której gdzieniegdzie tylko wyrastały dzikie, pękate grusze, stare, krzywe wierzby i samotne, słupiaste topole."

Czy słyszysz szum rzeki, który zawiera w sobie każda litera tego ulotnego opisu? Czy słyszysz jej narastający dźwięk, który układa się w obietnicę drogą sercu każdego czytelnika: "Posłuchaj mnie.... , posłuchaj... chcę opowiedzieć Ci historię o miłości i przebaczeniu, o ideach, o codziennym życiu.."? Zastanów się - szumowi Niemna się nie odmawia.

Tak, ja wiem, że znasz tą powieść. Znasz jej autorkę, epokę w której powstała, może nawet charakterystyczne cechy i wyznaczniki. A może wiesz tylko, że kiedyś - dawno temu "Nad Niemnem" był to tytuł jednej z lekcji języka polskiego. Wszystko to jest bardzo możliwe i prawdopodobne. Sama posiadam taki zeszyt i taki temat, znam wyznaczniki i epokę, ale dopiero wczoraj, wczorajszego popołudnia "stanęłam" tak blisko rzeki, aby usłyszeć opowieść, która zawładnęła moim sercem. Teraz zapraszam Ciebie, abyś przybył tutaj, bliżej i posłuchał razem ze mną.

rzeka Niemen  

Spróbuj, a może odkryjesz nowy świat, który stanie Ci się bliski, tak jak mnie? Pomyśl, przeniesiemy się w lata 80. XIX wieku na wieś - do starego, malowniczego dworku, jakich już teraz ciężko zobaczyć. Poznaj rodzinę państwa Korczyńskich - jakże różną i mającą wiele sprzecznych w sobie cech! A także Justynę Orzelską - naszą czarnowłosą bohaterkę. A później przeniesiemy się jeszcze w inne miejsce, które jednak na razie niech pozostanie tajemnicą. Mogę Cię jednak zapewnić, że będzie miało jeszcze większy urok i czar.., czar przeszłości.

Tam, jak maki na polu zakwitnie miłość- niepozornie, delikatnie, nieuchwytnie. Ona wprowadzi zmiany, wiele nauczy i pokaże. Wskrzesi pamięć o tych, którzy zginęli i doceni tych, którzy żyją i pracują dla innych. A tłem wszystkich tych wydarzeń będzie niezmiennie piękna rzeka, nucąca swoją pieśń...
Czy odpowiesz na te leciutkie jak wiatr słowa? Ja odpowiedziałam, po wielu miesiącach i wiem, że pieśń Niemna tak głęboko zrosła się ze mną, że stanowimy już jedno - ja w niej, ona we mnie.  Teraz czas na Ciebie, drogi molu książkowy - pozwól się zaczarować.

Elina


Cytat pochodzi z książki Elizy Orzeszkowej "Nad Niemnem", wyd. Greg.

sobota, 18 lutego 2012

Epoka duszy , wiary i intuicji - Romantyzm.

Caspar David Friedrich Mężczyzna i kobieta zapatrzeni w księżyc, ok 1830-1835

Kazimierz Wierzyński "Biblia polska" (fragment)

To nie są wiersze, poematy
I polonezy karmazynów:
To biblia, w której polskie światy
Z ojców przenoszą się na synów.

"Dziady", "Irydion", "Pan Tadeusz"
Lub "Kordian" - policz owe dzieła
I na pokoleń śpiew je przełóż -
Co w nich zagra? - Nie zginęła

Ostatnio naszła mnie refleksja związana ze światem literackim, którą chciałabym z Wami się podzielić. Otóż, całkowicie przypadkiem, zapoznając się z dziełem Zygmunta Krasińskiego  ("Nie-Boska komedia") przeczytałam jego bogatą biografię życia.
Wtedy doszło do mnie, że dokładnie jutro - 19 lutego mija 200 rocznica urodzin poety i dramatopisarza, nazywanego "trzecim wieszczem narodowym".
I wtedy zrozumiałam, że przecież większość społeczeństwa, ba! ,nawet czytelników nie pamięta o tym wydarzeniu, za co zresztą nie krytykuję, bo sama natchnęłam się na tą informację przypadkowo. Chodzi mi bardziej o ukazanie problemu zapominania przez społeczeństwo ważnych, wręcz kluczowych postaci epoki, z której w niezwykle istotnym stopniu wyrośliśmy, że tak powiem - literacko. Chyba, że - owa postać i jej dzieła, nie są ważne, a mówiąc inaczej - zdezaktualizowały się. W takim wypadku zatem, dlaczego w dalszym ciągu mieszczą się na co prawda wielokrotnie i szeroko krytykowanej, ale w obowiązującej  liście lektur szkolnych, która przecież towarzyszy młodemu uczniowi przez kilka lat swojej szkolnej wędrówki?
Co współczesnemu człowiekowi daje "Nie-Boska komedia"? Dodajmy - młodemu współczesnemu człowiekowi, który został niejako "przymuszony" do zapoznania się w tym utworem. Ukazanie okropności rewolucji, ze szczególnym podkreśleniem negatywnych działań rewolucjonistów? Dzisiaj, po 200 latach od narodzin pisarza świat jest inny i oblicza rewolucji w naszym wyobrażeniu są inne. Po co wyciągać na światło dzienne mentalność tamtego, jakże obcego nam - współczesnym, człowieka, który nie pisał utwory ani łatwe w odbiorze, ani szczególnie interesujące?
Chyba, że ujrzymy dramat Krasińskiego z punktu widzenia jego życia - rozdartego pomiędzy silnym wpływem ojca, a własnymi przekonaniami, jako dramat ciągłych pytań o cel, sens i drogę własnych wyborów. Wtedy cały utwór nabiera innego zabarwienia.

Zygmunt Krasiński, chyba już przez "zasiedzenie" zwany "trzecim wieszczem" nie interesuje, nie zachwyca, nie skłania do poszukiwań. Jak to więc jest z naszą literaturą polską epoki romantyzmu? Pięknej epoki serca i uczuć, walki i wiary.
Czy Waszym zdaniem poeci i pisarze tej epoki są już pomnikami kultury, które powinny zostać odesłane tam, gdzie ich miejsce, czyli do muzeum zabytków literackich, a zając się współczesną i aktualną literaturą polską?
A może właśnie powinno stać się inaczej - rozpocząć odkrywanie na nowo, z dumą walczyć o Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, czy właśnie Krasińskiego? Odkrywać go odrzucając wytarte w szkole opinie, zobaczyć w poetach Artystów wierzących w swe wielkie posłannictwo i rolę własnej poezji?

No właśnie - czym jest dla Was Romantyzm?

Caspar David Friedrich Wędrowiec po morzu chmur, 1818