środa, 23 lutego 2011

Michael Grant " Faza Pierwsza: Niepokój"






















Odetchnęłam z ulgą, kończąc w dniu moich kolejnych urodzin książkę. Ja również bym zniknęła, jako osoba, która przekroczyła 15 rok życia. To dużo bardziej optymistyczna wersja niż pozostanie na miejscu ograniczonego przeźroczystą barierą.
W świecie ETAP-u.

Mieliście takie marzenia? Żeby w jednej chwili zniknęła nauczycielka, która jak na złość chce akurat nas zapytać? Albo wścibska i gderająca sąsiadka?
W małym miasteczku Perdido Beach marzenie się spełniło. W jednej chwili znikli wszyscy dorośli, wszyscy, który przekroczyli granicę 15 lat. Pozostały dzieci, które muszą przejąć stery świata, który pozostał. Nie jest to jednak wymarzone miejsce bez obowiązków, nakazów i zakazów. To świat przemocy i strachu.
Władzę przejmują osoby, których jedynym argumentem jest prawo silniejszego. Szerzy się terror, zaczynają pojawiać się stworzenia, którym daleko do normalności- latające węże, mówiące kojoty, atakujące koty.
Pojawia się jednak "naturalny przywódca" obdarzony mocą, ale i on nie zna odpowiedzi na wiele pytań. Nie jest pewny jutrzejszego dnia, a zegar odmierzający czas do jego urodzin tyka. Co się stanie, gdy zniknie? Co się stanie, z tymi co zostaną?

Dawno nie czytałam żadnej książki dla młodzieży, szczególności amerykańskiej, o których mam marne zdanie, wielokrotnie trafiając na różnego typu przejawy grafomanii. Tym razem jednak byłam bardzo przyjemnie zaskoczona. Książka zrobiła na mnie duże wrażenie i wciągnęła do tego stopnia, że 500 stronnicową powieść przeczytałam w ekspresowym tempie.
Cały czas coś się dzieje - miłość miesza się z nienawiścią, strach z przejawami bohaterstwa.
Jednak cały czas jest przerażająco, szczególnie, że bohaterami są bądź, co bądź dzieci. Dzieci, pozostawione samym sobie; walczące o przetrwanie z jednej strony, a z drugiej zabijające. Bohaterzy mieszają się z mordercami, a niewinni ( niemowlęta i przedszkolaki) stają się ofiarą niespełnionej ambicji i zbyt wysokiego ego.

Zachęcam Was do przejścia przez barierę ETAP-u, gdzie jako bezpieczny widz będziemy mogli przeżyć przygody przerażające, ale również fascynujące. Radzę tylko nie zaczynać przed ważnym egzaminem lub sprawdzianem - oblejecie .


Dziękuję Wydawnictwu Jaguar.

niedziela, 20 lutego 2011

Artur Rubinstein "Moje długie życie"























 Słuchając, tak często powtarzającego się w wspomnieniach "Tańca ognia" rozpoczynam pisanie skromnej recenzji autobiografii, która zrobiła na mnie ogromne, wręcz kolosalne wrażenie.

Żegnając się z młodym Arturem Rubinsteinem w pierwszej części jego wspomnień zatytułowanych "Moje młode lata" nie miałam pojęcia, ile jeszcze przede mną. Druga część jest zdecydowanie obszerniejsza, liczy powiem prawie 700 stron, ale jeszcze ciekawsza. W tych bowiem książkach (wydanie dwutomowe) przedstawione zostało długie życie Mistrza od roku 1917 do lat 80 dwudziestego wieku.
Rubinstein zaprasza nas do towarzyszenia mu w wielkiej podróży, w czasy które nieodwracalnie przeminęły, zabierając cały swój urok. Tutaj królowały eleganckie bale, przyjęcia i koncerty. Z wielką przyjemnością czytałam o rozrywkach społeczeństwa europejskiego w latach międzywojennych. Poznawałam kolejnych, szalenie interesujących ludzi, którzy mieli wpływ na losy samego Rubinsteina, ale również wielu innych osób. "Oglądałam" Paryż, Nowy Jork, Tokio, Szanghaj sprzed ponad pół wieku. Przyglądałam się także ówczesnemu społeczeństwu europejskiemu, amerykańskiemu czy azjatyckiemu. Cóż za porywająca i kształcąca podróż!


Zaznajomiłam się również z osobą niepozorną, ale która miała wielki wpływ na całe życie Autora - Nelą Młynarską. Ta urocza osoba, całkowicie zawróciła w głowie dojrzałemu pianiście i zagorzałemu kawalerowi. Utalentowana muzycznie i kulinarnie córka znanego dyrygenta i dyrektora Filharmonii Narodowej stworzyła mu prawdziwy dom, gdziekolwiek się znajdował. Jej popularna książka, która doczekała się w Polsce sześciu wydań znajduje się już na mojej liście "do przeczytania".

Pozostaje mi Was naprawdę gorąco zachęcić do przeczytania tej wspaniałej autobiografii. Dla każdego miłośnika XX wieku będzie to swoista wyprawa w przeszłość, dla melomana - okazja do zaznajomienia się z najbardziej popularnymi utworami ubiegłego stulecia i odkrycia ich na nowo, dla podróżnika - rzut okiem na kraje Dalekiego Wschodu, w których Rubinstein przebywał w
latach 30. Słowem- książka dla każdego.

Aby została jednak na nowo odkryta potrzebuje nowego wydania. W pierwszym i zarazem ostatnim z roku 1988 brakuje zdań, a jestem również pewna, że całych akapitów tekstu. Przypuszczam, że jest to sprawa cenzury, gdyż owe fragmenty dotyczyły głównie obserwacji poczynionych w trakcie tournée po Związku Sowieckim w latach przedwojennych. Przez owe opuszczenia brakuje obiektywnego i cennego spojrzenia na ówczesną sytuację w kraju. Dopuszczone fragmenty wskazują na państwo w którym brakowało dosłownie wszystkiego i to nawet dla tak uprzywilejowanej osoby, jakim był znany pianista. Również oprawa graficzna nie zachęca do sięgnięcia - brzydka okładka, rozpadające się wydanie. Już planuję jakiś mail do Wydawnictw w tej sprawie. Może razem udało by nam się coś zrobić?

A na koniec fragment, który zrobił na mnie największe wrażenie. Występuje on po słowach 90- letniego wówczas Rubinsteina, skarżącego się na współczesną sytuację, gdzie "... życie rodzinne i moralność w Europie upadły tak nisko, jak nigdy w całej historii ..." . Słowa te dają nadzieję i podsumowują całe życie wielkiego człowieka, który kochał je bezwarunkowo i wierzył w lepsze jutro:


"Jednakże ten stan świata nie może zakłócać i nie zakłóca mojego głębokiego umiłowania życia. Podobnie jak historyk, wierzę mocno, że przyszłość przyniesie nowy renesans i że ów pesymistyczny obraz współczesności wypełni tylko kilka kart historii jako konieczny kontrast dla pełnej oceny lepszych czasów."


Na zdjęciu widnieje Nela w 1928 roku.
Cytaty pochodzą  z książki A.Rubinsteina "Moje długie życie" , Wyd. Muzyczne, Kraków 1988 r.

piątek, 11 lutego 2011

"Tyle jest książek, a ja tylko jedna", czyli weekendowy stosik.

Na dzisiejszą notkę przygotowałam urozmaicenie od recenzji, które to gościły u mnie w ostatnim czasie. Tym urozmaiceniem, czy jak wolicie wyjątkiem od reguły będzie przepyszny stosik, który skonstruowałam z książek otrzymanych w ciągu ostatnich dwóch tygodni.
Chyba nie muszę Wam opowiadać, jak to jest, gdy listonosz lub kurier codziennie przynosi jakąś nową przesyłkę, prawda? ;)
Wszystko za sprawą nawiązanych ostatnio krótszych i dłuższych współprac z wydawnictwami. Nigdy nie pomyślałabym, że moje skromne recenzje zdobędą uznanie w Waszych i wydawnictw oczach. Cieszę się niezmiernie!






















Serce mi rośnie, gdy coś takiego widzę ;)
Zaczynając od dołu :
B.Prus "Emancypantki" - zakup własny pod wpływem arcydzieła jakim jest "Lalka".
A.Szklarski "Tomek u źródeł Amazonki" - czyli kompletuję serię, do kupienia zostały mi jeszcze dwie ostatnie
M.Grant "Gone: Zniknęli" - od Wydawnictwa Jaguar
A.Bolecka "Biały kamień" - długo szukałam tej książki i bardzo cieszę się, że mogłam ją przeczytać. Recenzja tutaj
R.Śliwiński - "Bakarat" , czyli owoc nawiązanej współpracy z Novae Res.
A.J.Szepielak "Zamówienie z Francji" - od Novae Res
A.Stojałowska "Dom w Toskanii" - wygrana w Matrasie
M.Gutowska- Adamczyk "Mariola, moje krople...! - od Lubimy Czytać
H&R MacDowell "Kelnerka na Manhattanie"  
J.M.G.Le Clèzio "Afrykanin" - od Wydawnictwa Cyklady, recenzja tutaj
C.S. Lewis "Smutek" - udało mi się wygrać na blogu Domi , dziękuję :)
M.Ulatowska "Sosnowe dziedzictwo" - od Wydawnictwa Prószyński i S-ka
S.M.Szeszuła "Wątek poboczny, czyli na czym polega metafora mężczyzny z dwoma śledzionami" -od Novae Res
D.J.Bujak "Lista" - rozpoczynam czytanie kryminałów , od Novae Res
U.Eco "O bibliotece" - zakup własny


Zapraszam również do przeczytania mojej recenzji powieści Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk "Mariola, moje krople..." Musiałam zmierzyć się tym razem z napisaniem negatywnej recenzji. Jak wyszło? Oceńcie sami! Wystarczy zrobić klik .


Miłego weeknedu! U mnie właśnie się rozpoczął :) .

niedziela, 6 lutego 2011

Anna Bolecka "Biały kamień"






















Wieś, koniec XX wieku. Szemrzący strumyk, niebieska chata, zapach siana, postępujące żniwa...
Znacie ten obraz? Obraz dzieciństwa wyłaniającego się z pamięci - kraju beztroski i szczęścia. A w nim osoby bliskie, ale jakby z innych czasów - Pradziadkowie.
Pamiętam smak tajemniczej potrawy owocowej przygotowywanej przez Prababcię, zamyślonego Pradziadka - wpatrzonego w krajobraz. I ich drewniany dom pomalowany na niebiesko z wysokimi progami, świętymi obrazami na ścianach, wersalką i białą komódką.

















Wszystko to stanęło mi przed oczami w trakcie czytania "Białego kamienia" biograficznej powieści Anny Boleckiej - "czarodziejki", jak określiła ją Małgorzata Musierowicz. Autorka w swojej książce snuje opowieść o swoim Pradziadku, którego nigdy nie miała możliwości poznać, gdyż zmarł długo przed jej urodzinami. A jednak... między autorką, a zmarłym Pradziadkiem czuć nić porozumienia, sympatii , metafizycznej więzi. Przedstawia zdarzenia z przełomu XIX i XX wieku - młodość, dorosłość i starość . Te ważne okresy w życiu opisuje bez patosu, wywyższania ,czy sztucznej oryginalności. Nie umniejsza to jednak ważności wydarzeń w życiu Pradziadka, którymi stajemy się świadkami - śmierci rodziców i porzucenia przez dalszą rodzinę, poczucia inności, pierwszej miłości, narodzin dzieci. To historia człowieka prostego, ale pełnego życiowej mądrości, które są osiągalne tylko dla ludzi właściwie patrzących.

Bolecka pisze malując obraz tamtych czasów. Robi to z wielkim uczuciem, eksponując to co ważne, pokazując świat z innej strony.
To proza "czysta", nie skażona prostactwem, czy chęcią zarobienia pieniędzy, bliska każdemu człowiekowi. W nią idealnie wkomponowała się okładka - prosta, ale o tajemniczej sile wyrazu. Już dawno nie miałam w rękach tak pięknie wydanej książki. Szczególne wrażenie zrobiły na mnie przyklejane zdjęcia. Czułam, że zostały zamieszczone specjalnie dla mnie - muśnięte pozytywną energią , siłą do pokonywania trudności.

Ta tak długo przeze mnie poszukiwana powieść zmieniła także moje podejście do wsi, którą traktowałam zawsze z wielkim sentymentem, ale również z lekceważeniem. A może właśnie ona prawdziwie wychowuje? Może dzięki niej człowiek bardziej ufa, wierzy, słucha ciszy.
Może jest bardziej szczęśliwy...

Zostaje mi tylko zachęcić Was do poszukiwania "Białego kamienia" - książki nie rozreklamowanej, ale pełnej życiowej prostoty i wielkości tamtego człowieka.


Dziękuję wydawnictwu słowo/ obraz terytoria .

---------------

Chciałabym Was jeszcze prosić o modlitwę i trzymanie kciuków za Roberta Kubicę, który dzisiaj uległ ciężkiemu wypadkowi.

czwartek, 3 lutego 2011

Jean Marie Gustave Le Clèzio "Afrykanin"






















Od przeczytania "Pożegnania z Afryką" minęły już dwa miesiące, w czasie których przeczytałam kilkanaście książek, w większości wartościowych i podobających mi się.
A jednak... cały czas poszukiwałam afrykańskiej ciszy - "namacalnej" , która zrobiła na mnie tak duże wrażenie.

Dlatego postanowiłam znów wybrać się w podróż na Czarny Ląd, wybierając tajemniczego przewodnika - Jean Marie Gustave Le Clèzio. Chciałam razem z nim poznać Afrykę późnych lat 40 dwudziestego wieku. Wtedy bowiem autor po raz pierwszy wkroczył na ląd, który odcisnął na jego życiu i życiu jego rodziny szczególne piętno. Był przeszkodą nie do przebycia w czasie wojny, zaporą oddzielającą jego, brata i matkę od ojca.

To właśnie dzieje ojca- lekarza są głównym wątkiem tej autobiograficznej powieści. Nazywa go on Afrykaninem - człowiekiem noszącym cząstkę wielkiego kontynentu w sobie.
Afryka w czasie trzydziestoletniego pobytu miała na niego ogromny wpływ, wpływ w postaci ludzkich istnień i dziewiczych miejsc. Tysiące chorych na czerwonkę, ospę, wściekliznę - ciągła walka o każde ludzkie istnienie, stykanie się ze śmiercią, "oswojenie jej". A z drugiej strony piękno przyrody stworzyło z ojca Le Clèzio człowieka wyjątkowego.
Gdyby nie druga wojna światowa do końca pozostałby wierny afrykańskiej ziemi, ale ona stała się pułapką, z której nie ma wyjścia...

Słuchałam opowieści autora z zaciekawieniem, wyobrażając sobie Afrykę kolonialną, nie skażoną cywilizacją, nad którą unosiła się jakaś metafizyczna cząstka, która zmieniała człowieka, dostosowywała do rytmu życia afrykańskiej ziemi i Czarnych Ludzi. Żałuję tylko, że było tutaj tak mało egzotyki i codziennego życia, do którego przyzwyczaiła mnie Karen Blixen.

 "Afrykanin" to zbiór wspomnień autora dotyczących jego rodziny, której przyszło żyć w niezwykłych warunkach. Autor spisuje "dla pamięci", by wraz z upływem lat nie zatarło się to co wyjątkowe i niespotykane. Dzięki temu i my możemy poczuć chodź odrobinę tego co już przeminęło...



Dziękuję Wydawnictwu Cyklady za przesłanie książki.