niedziela, 23 października 2011

"Za jego życia (...), nikt nie był ciekawy jego pamięci" - opowieść o Tadeuszu Romerze

Czytanie książek pobudza mnie do poszukiwań. Poszukiwań ludzi, słów, miejsc, zabytków.
Zwłaszcza ludzi i to tych w jakiś sposób zapomnianych, niedocenianych. Lubię czytać ich autobiografię o ile są, a jak nie to stworzone przez innych biografie. Zatracam się w ich historii, czasach, języku. Zauważam ich punkt widzenia, porównuję, analizuję i dojrzewam.
Jednak najważniejszy jest fakt samego poznania.
Dzisiaj, co jest następstwem zmian blogowych chciałabym wprowadzić coś nowego również tematycznie. Nic wielkiego, w żadnym razie. Wypłynęło to nagle, z potrzeby serca, by wiedzy, którą się zdobyło nie zatrzymywać, ale przekazywać dalej.
fot. archiwum rodzinne
A wszystko dzięki książce Dariusza Baliszewskiego "Trzecia strona medalu", użyczonej mi przez Alę (dziękuję serdecznie!). Czytając ją natrafiłam na dziesiątki nazwisk. Zapisywałam je skrzętnie, by dowiedzieć się więcej. Taki był początek mojej znajomości z Tadeuszem Romerem.

"Za jego życia (...), nikt nie był ciekawy jego pamięci"

Niedługo, bo 6 grudnia minie 117 rocznica urodzin Tadeusza Romera. Polskiego dyplomaty z ogromnym doświadczeniem, świadka historii wieku XX, człowieka honoru i wielkiej odwagi, prawdziwego bohatera.
Przyszedł na świat w rodzinie ziemiańskiej i jak sam wspomina:
"Nazwisko Romerów na Litwie, w przeciwstawieniu do Romerów z Małopolski czy Galicyjskich , którzy  są innego pochodzenia i herbów , pisało się Römer.
Rodzina nasza była pochodzenia Saskiego. Römer po niemiecku znaczy Rzymianin, co wskazywałoby jakieś punkty zaczepienia tego rodu  z Rzymem – miastem lub krajem.
Po odrodzeniu Polski , gdy wybuchła niepodległość, mieliśmy zjazd rodzinny , któremu przewodniczył nasz senior ówczesny , Eugeniusz Romer (...) .Zapadła wówczas decyzja , żebyśmy zrezygnowali z umlautu tak , żeby nie było żadnych wątpliwości co do wymowy naszego nazwiska i żeby nie było żadnych wskazówek , że wiąże się ono z niemieckim pochodzeniem ."

W takiej to rodzinie, o silnych nastrojach patriotycznych wzrastał przyszły dyplomata. Jednak niedługo mógł cieszyć się szczęściem i spokojem rodzinnym. Bardzo wcześnie, bo już w wieku 5 lat traci ojca - Bronisława Romera. Matka umiera trzy lata później.
Po przedwczesnej śmierci rodziców przenosi się do Krakowa, do rodziny Konstantego Przewłockiego, przyjaciela ojca. Maturę zdaje w 1913 roku, po czym wyjeżdża studiować prawo i nauki społeczno-polityczne na szwajcarskim uniwersytecie w Lozannie.
Młody, przystojny i inteligentny Polak zostaje szybko zauważony w środowisku w emigrantów. W 1915 roku zostaje sekretarzem Komitetu Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce. Działa w nim wiele wybitnych osób z dziedziny polityki i kultury. Poznaje Henryka Sienkiewicza, który piastuje urząd prezesa oraz Ignacego Paderewskiego. Gdy w roku 1917 powstaje Komitet Narodowy Polski w Paryżu (uznawany przez Francję jako jedyną reprezentację narodu polskiego) Romer zostaje powołany na osobistego sekretarza Romana Dmowskiego. Dwa lata później zostaje mianowany pierwszym sekretarzem poselstwa polskiego w Paryżu. W 1921 roku wraca do Polski, a w 1925 bierze ślub z Zofią Wańkowiczówną. Dodam jako ciekawostkę, że ówcześni dyplomaci, aby wstąpić w związek małżeński musieli otrzymać odpowiednią zgodę. Niektóre państwa zabraniały ślubów z przedstawicielami innych narodów.
Jego kariera nabiera tempa, co również wiąże się z wielokrotną zmianą miejsca zamieszkania. Wyjeżdża do Rzymu, a następnie do Lizbony. W roku 1937 Rzeczypospolita powierzyła mu jedną z najtrudniejszych polskich placówek dyplomatycznych w ówczesnym świecie - ambasadę w Japonii. Jak wspomina córka Tadeusza Romera:
 "Dopóki nie wybucha wojna, to panują normalne dyplomatyczne stosunki, normalne dyplomatyczne zwyczaje. Czyli piękne mundury, przyjęcia na dworze Cesarza, przyjęcia w ambasadzie polskiej."

 Warto zapoznać się z krótką, ale niezwykłą relację żony Tadeusza - Zofii, która wspomina wizytę u Cesarza.
Ambasada polska w Japonii "ku zaskoczeniu historii", cytując pana Baliszewskiego działa aż do roku 1941. W tym czasie Romer niezwykle aktywnie angażuje się w pomoc polskim uciekinierom, głównie Żydom, docierającym tutaj z terenów Generalnego Gubernatorstwa, Litwy, Łotwy i Estonii - nieznana karta w historii narodu, nieznana biografia bohatera.
fot.Wikipedia
Jakby tego było mało tworzy spis Polaków zesłanych na Syberię, dzięki kartką pocztowym wysyłanym na adres ambasady. Wszystkie te zadania były niezwykle trudne i odpowiedzialne (wszystkie dokumenty, tj. wizy były podpisywane jego nazwiskiem) , a jednak Romerowi udało się uratować , jak policzyli dzisiaj specjaliści kilkadziesiąt tysięcy ludzi!
Gdy w roku 1941 Japonia zrywa stosunki dyplomatyczne z Rządem Rzeczpospolitej na uchodźstwie, a Romer przenosi się wraz z rodziną do Szanghaju, gdzie po raz kolejny rozpoczyna opiekować się obywatelami polskimi, głównie pochodzenia żydowskiego.
W 1942 zostaje ewakuowany do Johannesburga. Niedługo później przychodzi wezwanie do objęcia w Rosji niezmiernie trudnego stanowiska Ambasadora P.R. W Afryce zostawia rodzinę, a sam leci do Kujbyszewa. W tych ogromnie trudnych czasach stara się być rzecznikiem i opiekunem wszystkich Polaków zesłanych do ZSRR. Misja ta dodatkowo była utrudniana przez duży opór ze strony władz radzieckich. Do jego wielkich sukcesów należy jednak zaliczyć uzyskanie zgodny na ewakuacje 600 polskich dzieci z ZSRR oraz wyjazd rodzin wojskowych, które nie zdążyły wyjechać z Armią Andersa. Później od tych dzieci otrzyma wzruszający list z podziękowaniami za niewątpliwie uratowanie życia.
W lutym 1943 roku ma miejsce najważniejsze wydarzenie trakcie trwania pobytu w Rosji. To nocna rozmowa ze Stalinem i Mołotowem na Kremlu. Wspomina:

"W mojej pamięci wspomnienie tej nocy połączone jest z odczuciem ogromnego napięcia uwagi i woli, by pod maską opanowania i swobody ukryć prawie że fizyczne poczucie jakiegoś niezmiernego osamotnienia i odpowiedzialności za ewentualne potknięcie, które grozić by mogło nie tylko niepowodzeniem mojego zadania, ale również najgorszymi następstwami dla powierzonych mej opiece zesłańców polskich w głębi Rosji."

W 1943 roku zostaje odkryta zbrodnia katyńska, a ambasada polska przestaje istnieć.
W tym czasie spotyka się z generałem Sikorskim i zostaje mianowany ministrem spraw zagranicznych w gabinecie premiera Mikołajczyka. Razem z nim w sierpniu 1944 jedzie do Moskwy, by walczyć o pomoc dla Powstania Warszawskiego. 

"To był najcięższy okres w moim życiu, w życiu wielu z nas, gdy miotani na przemian to nadzieją to rozpaczą patrzyliśmy z daleka, bezsilni, na bezprzykładną tragedię naszego narodu."

Po uznaniu komunistycznej władzy w Polsce przez państwa zachodnie staje się emigrantem. Przebywa w Wielkiej Brytanii. Tam przechodzi zawał serca. Po powrocie do zdrowia nadal działa społecznie. W 1948 roku emigruje do Kanady, gdzie zostaje wykładowcą, a później profesorem na Uniwersytecie w Montrealu. Pracuje na rzecz Polonii i przyszłej wolnej Polski.
Czuwa nad przechowanymi w Kanadzie Skarbami Wawelskimi, przewodniczy Stowarzyszeniu Imigrantów Wojennych. Pełni też funkcje dyrektora Centralnego Instytutu Naukowego w Ameryce i Polskiego Instytutu w Kanadzie.
Umiera 23 marca 1978 w Montrealu.

Chwileczkę usiądźmy i zastanówmy się nad Tadeuszem Romerem. Nad jego drogą życia, tak odpowiedzialną, którą rozumiał jako służbę, od której nie ma ucieczki, zwolnień ani emerytury. Niech jego historia ujrzy światło dzienne, bo na to zasługuje. Zasługuje na pamięć.
 
Źródła:

D. Baliszewski "Trzecia strona medalu", wydawnictwo Bukowy Las 2010

Strona internetowa - na przełomie roku 2006/2007 w Muzeum Wychodźstwa Polskiego im. Ignacego Jana Paderewskiego w Łazienkach miała miejsce wystawa poświęcona życiu Tadeusza Romera.

Zachęcam gorąco do odwiedzenia strony, dużo informacji i filmik, gdzie rolę przewodniczki pełni córka T. Romera.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Tadeusz_Romer

niedziela, 16 października 2011

"Zmiana następuje w jednym momencie, w mgnieniu oka!"





























Aż trudno mi w to uwierzyć, co zrobiłam. Zmieniłam całkowicie i nieodwracalnie moje miejsce w ogromnym, internetowym świecie. Moją Szarą Przystań.
Wzięłam sobie do serca słowa przemiłego staruszka Jonesa z ostatnio przeczytanej książki Andy Andewsa pt. "Mistrz", znanej molom książkowym dosyć dobrze:

 "Większość ludzi uważa, że na zmianę potrzeba dużo czasu. To nieprawda. Zmiana następuje w jednym momencie, w mgnieniu oka! Podjęcie decyzji o gotowości do niej może trochę potrwać... Ale sama zmiana trwa ułamek sekundy!"

Poszukiwania swojego szablonu były długotrwałe, nie miałam pojęcia, że aż tak będę wybredna! Ale szablon musi odzwierciedlać moją złożoność. Mój zachwyt w czasie czytania książek, ale także rozczarowanie. Tajemnicę i zwykłość. Radość i smutek. Musi być właśnie tym - częścią mnie.

Teraz powrót jest całkowity. Teraz wiem, że nie umiałam połączyć się z blogiem, który był świadkiem mojej przeszłości i mnie, innej mnie. Teraz jest już tak jak być powinno - ja i blog jesteśmy czymś, czym nie byliśmy wcześniej.

Obiecuję, że odwiedzać będę dalej i teraz częściej, mam nadzieję. Mimo, że skupiam się aktualnie na drodze ku mojej przyszłości to wierzę, że znajdę chwilę czasu na odwiedziny tych szczególnie mi bliskich. Dziękuję, że nie zapomnieliście o mnie, w trakcie dłuższej nieobecności. To bardzo miłe.

A teraz już wystarczy. Biegnę do swoich zajęć pozostawiając Was tutaj. W moim małym światku.

Obraz powyżej oraz wszystkie po stronie prawej są dziełami malarza Vladimir Volegov. 

wtorek, 11 października 2011

"Ksiądz Paradoks. Biografia Jana Twardowskiego" Magdalena Grzebałkowska






















Magdalena Grzebałkowska, nieznana mi wcześniej reporterka, absolwentka historii na Uniwersytecie Gdańskim, co czyni ją osobą w jakiś sposób mi bliską, zdecydowała się na rzecz odważną, co przez niektórych uważaną za niemożliwą - stworzenie biografii księdza Jana Twardowskiego.  I zapytacie - "cóż w tym niezwykłego? Ksiądz Twardowski był poetą; osobą popularną, nagradzaną - to chyba oczywiste, że wcześniej, czy później powstanie jego biografia." Ja również byłam tego samego zdania, zanim zaczęłam czytać. Zanim zaczęłam.

Pięknie i elegancko wydana książka przyszła do mnie pewnego tygodnia. Niczego nieświadoma położyłam ją na jednej z wielu bibliotecznych półek. Rozgrzeszając się ( "kiedy ja to przeczytam?") stwierdziłam, że przyjdzie na nią czas.
I nadszedł - na szczęście.

Ksiądz Jan Twardowski. Jakie ogół społeczeństwa ma o nim wyobrażenie? Że żył i pisał, wiersze ( ze "Śpieszmy się" na czele). Nie dziwię się, poezja w dzisiejszych czasach jest mało popularna. Zresztą, sama muszę się przyznać do podobnej ignorancji, nad którą obiecałam pracować. Uwrażliwiać się. Ale Twardowski to nie tylko ksiądz, nie tylko poeta. To po prostu człowiek. I takiego właśnie - zwykłego w swej niezwykłości postanowiła opisać Autorka. Przeniosła na karty powieści odrobinę samego księdza; jego poetycką wrażliwość, poczucie humoru, ironię, ale najwięcej dobroć serca.
To nie hagiografia,  lecz obiektywna opowieść o wzlotach i upadkach życia. Jest mowa o powołaniu i jego konsekwencjach - codziennej samotności mimo mnogości przyjaciół
i codziennie odwiedzających go osób. O jego fascynacji kobietami, współpracy z Urzędem Bezpieczeństwa. O księdzu wypowiadają się osoby, które go znały przez szereg lat, bliskie mu, rozumiejące go, chociaż w jakiś sposób "szuflatkowane",
Autorka pisze:
"Kolekcjonował przyjaciół. Wysyłał im liściki i zabawne zdania na przedwojennych pocztówkach. Pielęgnował stare przyjaźnie, zawierał nowe ..." Warto tutaj  wspomnieć
o chociażby niektórych z przyjaciół "księdza od biedronek":
Anna Kamieńska była przyjaciółką od Boga,  Gustaw Wuttke (ojciec moich znanych chłopców z batalionu "Zośka" - Jana i Tadeusza!) był od przyrody, Anna Świderkówna od Biblii, Jerzy Zawieyski od kontaktów ze światem literackim. Pięknie grono wybitnych osobistości.
Nie obeszło się także bez przedstawienia informacji ściśle biograficznych. To jednak nie suche fakty, bezuczuciowe daty. Autorka w niezwykle ciekawy sposób opowiada o historii rodziny Twardowskich, zamieszcza zdjęcia, ciekawe cytaty z przeróżnych źródeł. Wiedzieliście na przykład , że "....Według sprawozdań Stacji Centralnej Meteorologicznej przy Muzeum Przemysłu i Rolnictwa 1 czerwca 1915 roku w Warszawie był pochmurny, temperatura wynosiła niecałe dziewięć stopni Celsjusza."?
Wtedy właśnie urodził się  Janek Twardowski.

Jeżeli miałabym wskazywać na minusy to na początku zniechęcały mnie wstawki rodem z dobrego kryminału - urywki tajemniczych rozmów, niedopowiedziane zdania. Nie jestem miłośniczką tanich sensacji. Jednak Autorka zapewne konstruując tak książkę chciała zwrócić uwagę na trudności w jej powstawaniu - piętrzące się problemy, niedomówienia, tajemnice. Chciała uwiarygodnić swoją pracę. Jeżeli było tak jak myślę - rozumiem.

Kiedy teraz siedzę wpatrzona w okładkę, na której jest umieszczone zdjęcie księdza Jana Twardowskiego - starszego człowieka wiem, że nie jest on tylko "księdzem-poetą", ale prawdziwie i na ile to możliwe bliską mi osobą. Stał się dla mnie nie tylko nazwiskiem, stał się człowiekiem.


Wszystkie cytaty pochodzą z książki Magdaleny Grzebałkowskiej "Ksiądz Paradoks. Biografia Jana Twardowskiego" , wydawnictwo Znak, 2011 rok.

poniedziałek, 3 października 2011

"Każdy zrobił, co trzeba"






















Ciekawy. Intrygujący. Przewrotny.
Tak można za pomocą kilku przymiotników określić tytuł zbioru reportaży - "Każdy zrobił, co trzeba". W skład książki wchodzi piętnaście utworów napisanych przez sześć reportażystek - Bożenę Aksamit, Katarzynę Kokowską, Ewę Orczykowską, Oliwię Piotrowską, Ewę Wołkanowską i Honoratę Zapaśnik. Każdy z reportaży jest inny, gdyż każda z naszych autorek zachowała swoistą oryginalność stylową i tematyczną. Zwłaszcza tematyczną.

Poruszane bowiem są różnorakie problemy. Sam zbiorek zaczyna się pięknym, zapadającym w pamięć reportażem o rodzinie amiszów zamieszkujących Mazowsze, żyjących zgodnie ze swoimi wierzeniami - z dala od współczesnej cywilizacji, z dala od rodziny. Prosty i sugestywny w swej wymowie, zdecydowanie zasługuję na zauważenie i docenienie.
Później poznajemy innych bohaterów - poetę pracującego w piekarni, samotną siedemdziesięciolatkę opowiadającą o swoim życiu, ofiary manipulacji i zastraszania, miłośników folkloru ludowego, ofiary policyjnych pobić i wielu innych. Słowem - niezwykle szeroki zakres społeczeństwa. Autorki zajęły się tymi, których bardzo często spycha się na margines, nie zauważa, zapomina. Piszą po prostu, zwyczajnie, ale z sercem, pasją, zainteresowaniem. To cenię.

Ja czytałam ze spokojem, uwagą, nieśpiesznie. Dzięki temu mogłam poznać każdego z bohaterów, próbować zanalizować jego sytuację, porównać do mnie i mojego życia. 
Nie napiszę, że historie przedstawione przez reportażystki zmieniły mój światopogląd. Nie, ale ukazały dyskretnie niektóre nieznane problemy, a inne znów przedstawiły z innego punktu widzenia.
A na koniec drobna refleksja nad tytułem, na który już zwróciłam uwagę na początku recenzji. "Każdy zrobił, co trzeba". Cóż to znaczy? Czy to co trzeba było zrobił policjant- bokser albo żona bijąca męża? A może każdy zrobił, co trzeba, bo opowiedział o swoim problemie, podzielił się swoją opowieścią?

Jedno jest pewne - dziękuję autorkom za odważnie tematycznie utwory, napisane tak, że czytało się z prawdziwą przyjemnością mimo niejednokrotnie ciężkich tematów. Do reportaży, jako gatunku na pewno nie jednokrotnie wrócę i to właśnie takich - opowiadających o współczesnych czasach, które tworzymy sami.