środa, 25 maja 2011

David Gilmour "Klub filmowy"





















Wychowanie dzieci, jak twierdził sam Michel de Montaigne, cytowany na pierwszej jest "najwspanialszą i najważniejszą znaną ludzkości trudnością".  Wychowanie na dobrego człowieka, nie pozbawionego indywidualizmu i marzeń. Przekazanie wszystkiego co ważne, nie zapominając
o jego odrębności. Umiejętność "dorastania" razem z dzieckiem, otwartość na zmiany - wszystko to jest wyzwaniem dla rodzica.
I o tym właśnie jest ta powieść - o niekonwencjonalnym wychowaniu. O umiejętności poświęcenia swojego czasu w dzisiejszym zabieganym świecie, o zrozumieniu i cierpliwości. A nade wszystko o miłości.

Autor opowiada nam historię Jessego, swojego syna, który nie umiał, ale i nie chciał podporządkować się systemowi nakazującemu obowiązkową edukację. A co na to ojciec?
Ten pozwala mu pozostawać w domu, rzucić szkołę...  pod jednym warunkiem - ma z nim oglądać trzy wybrane filmy tygodniowo. Tyle.
I właśnie teraz rozpoczyna się nasza historia przeplatana dziesiątkami tytułów filmów - tych znanych i tych nieznanych, tych genialnych i tych beznadziejnych. Przed większością filmów autor dokonuje krótkiego prowadzenia dotyczącego reżysera, aktorów lub dziejów powstania. Każdy film jest tematem do dyskusji, wyciągania wniosków, analizowania jego wpływu na życie.

To ciekawa i bardzo nowatorska opowieść. Myślę, że dla każdego rodzica, mającego odwieczny problem z młodym pokoleniem może być pomocna - otworzy oczy na wiele nieznanych spraw. Mnie jednak z trudem przyszło rozumieć głównego bohatera, jego zachowanie. Ja i on to całkowicie inne mentalności posiadające odmienne priorytety.
Dla mnie szkoła jest obowiązkowym przystankiem w drodze ku lepszej przyszłości, której odrzucić nie sposób. A on ją odrzuca zupełnie beznamiętnie i z pełną odpowiedzialnością.
Na sprawy damsko-męskie patrzę z innej perspektywy, a wszechobecne papierosy nie budzą mojej aprobaty.

Jednak, gdy ominiemy to, pozostanie nam intrygująca powieść przepełniona tytułami filmów, 
z którymi chcielibyśmy się zapoznać, porównać wrażenia. W ogóle autor wydaje się człowiekiem bardzo interesującym, z którym rozmowa mogłaby być ciekawym doświadczeniem.

A Ty? Masz ochotę zapisać się do klubu?

piątek, 20 maja 2011

"Wątek poboczny" Stella Szeszuła + wyniki wygrywajki

Są książki, o których można by pisać godzinami, dyskutować z najbliższymi stawiając argumenty i kontrargumenty. Wielokrotnie wracać do nich przy możliwej okazji, by znów zachwycić się bogactwem języka, bliskością bohaterów, czy niezwykłymi przygodami.
Są jednak także książki, po przeczytaniu których nie ma się nic sensownego do powiedzenia. I chociaż osobiście pisanie recenzji pomogło mi wypracować w sobie umiejętność pisania o wielu, nawet nieinteresujących mnie utworach to jednak czasem bywam w przysłowiowej "kropce". I tak jest z "Wątkiem pobocznym" autorstwa Stelli M. Szeszuły, autorce o pięknym i oryginalnym imieniu.

 Meadow Rice, córka Thomasa Rice wychodzi niedługo za mąż. Jednak ta, jak można by przypuszczać szczęśliwa wiadomość nie budzi u nikogo radości. Dlaczego? Otóż ojciec panny młodej nie cierpi przyszłego zięcia. A sama Meadow nie jest przekonana o trafności swojej decyzji, gdyż w głębi serca nie kocha narzeczonego.
Nic ciekawego? Niby tak, gdyby nie jedna, "niewinna" postać - Roger Wood.

 To nie jest powieść, którą można skojarzyć sobie z moją osobą. Ja i ona to zupełnie inne charaktery i osobowości. Jednak musiałyśmy dojść do kompromisu i uczyniłyśmy to nawet bez sporów i szybko.
Głównie za sprawą wspomnianego już Rogera - człowieka intrygującego, gdyż tacy są właśnie cynicy, "najbardziej znani, z tego , że są znani" , egoiści , ukrywający swoje własne wrażliwe wnętrze pod płaszczem wredności. Jego język jest cięty, ale dzięki temu w jakiś sposób przyciąga i składnia do dalszego czytania. Bo to właśnie język, a szczegółowo mówiąc: dialogi (opisów tam nie ma prawie w ogóle) są głównym plusem tej książki. Dialogi irracjonalne, nie pozbawione humoru. Także bohaterowie ukazani w krzywym zwierciadle oddają ludzkie przywary i pokazują, jak wzajemnie na siebie wpływamy. A wszystko to dzieje się w jak sugeruje nam okładka  : "w oparach dziesiątek litrów szkockiej...".

Polecam tę książkę osobom szukającym spojrzenia na świat trochę z innej strony, niebanalnych dialogów i szybkiej akcji. Jednak dla mnie - lubiącej wyrafinowany język, piękność opisów i swoistą "ciepłość" pozycja ta nie zachwyciła. Za jakiś czas pozostanie tylko mgliste wspomnienie, które nie przerwie chęć powtórnego zanurzenia się w świat stworzony przez panią Stellę Szeszułę.

----------------------

Kochani,

Otrzymałam tyle pięknych komentarzy od Was z gratulacjami, miłymi opiniami dotyczącymi bloga. Poznałam też wiele nowych, interesujących osób. Dziękuję serdecznie!

A teraz czas na rozwiązanie "wygrywajki- rozdawajki" jubileuszowej.
W roli maszyny losującej wystąpiła rączka mojej siostry Oli, która to czuwała nad przepisowym odbyciem się losowania.

Ogłaszam uroczyście, że szczęśliwcem jest:

Gratuluję!

Proszę o kontakt na maila w sprawie danych do wysyłki :)

piątek, 13 maja 2011

Pół roku minęło jak jeden dzień..., wygrywajka i tajemnice.















Już od kilka dni wypatruje 13 dnia tegoż miesiąca, gdyż właśnie w owym dniu mija rocznica powstania mojego okienka na świat - bloga literackiego "Szara Przystań".
Kiedy pół roku temu stawiałam pierwsze, niepewne kroki, nie miałam pojęcia, jak wiele blog mi da, jak wielu poznam wspaniałych moli książkowych. Dziękuję bardzo za Waszą obecność w trakcie tego czasu, za wszystkie piękne i wartościowe komentarze, za polecone książki, za...dosłownie wszystko!

Z racji tego święta zaplanowałam kilka ciekawych, mam nadzieję rzeczy.

Po pierwsze:
Miły Marynarz zaprosił mnie do zabawy w pisanie o swoich tajemnicach. Z natury nie zdradzam najbardziej ukrytych myśl , ale coś-niecoś napisać mogę:

1. W podstawówce nienawidziłam ortografii i dyktand. Zawsze miałam najgorsze oceny. Z wiekiem jednak ( i ilością przeczytanych książek) nieumiejętność ortograficznego pisania ustąpiła znajomości zasad.  
2. Moim marzeniem jest nauczyć się grać na fortepianie, a w ogóle to nie wyobrażam sobie życia bez muzyki.
3. Oglądam namiętnie filmy przedwojenne .
4. Książką, która w bardzo dużym stopniu miała wpływ na moje życie jest "Ania z Zielonego Wzgórza", czyta od początku do końca, od środka, na wyrywki.
5.Chciałabym nauczyć się języka włoskiego i pojechać do Wiecznego Miasta na cały miesiąc.
6. Po gimnazjum poszłam do klasy biologiczno-chemicznej, aczkolwiek w duszy jestem całkowitą humanistką.
7. Miałam kiedyś plany zostać archeologiem.
8. Uwielbiam zapach bzu.
9. Co niektórzy uważają, że mam talent kulinarny. Sama twierdzę, że się mylą, bo zdarzyło mi się już przypalić ziemniaki ( zaczytałam się "Faraonem" Prusa! )
10. No i co najważniejsze - nie wyobrażam sobie życia bez książek, ale to chyba wiecie, prawda?

Myślę, że przybliżyłam Wam odrobinkę swoją skromną personę, aczkolwiek to tylko urywek najbardziej banalnych informacji dotyczących mnie.

Do zabawy chciałabym zaprosić Alę oraz Kasię - dwie niezwykłe osóbki , całkowite mole książkowe, których tajemnice mnie intrygują :).

Kolejną sprawą jest zaplanowana WYGRYWAJKA! Już tyle razy udało mi się szczęśliwie coś otrzymać, więc tym razem to ja postanowiłam się podzielić.
Myślę, że dobrym wyborem będzie "Wątek poboczny" Stelli M. Szeszuły, której to recenzja ukaże się za kilka dni.














Zapraszam!

 Konkurs trwa do 19 maja 2011 roku. 20 maja ogłoszę wyniki. Wystarczy napisać w komentarzu "zgłaszam się" lub w jakiś inny sposób okazać swoją chęć. Osoby nie posiadające bloga, proszę o zostawienie adresu mailowego.

Będę jednak ogromnie wdzięczna, za każdą radę lub opinię dotyczącą wyglądu, recenzji,
 o.. poczytałabym sobie, co sądzicie szczerze o Szarej Przystani. W rocznice, chociaż!

Pozdrawiam serdecznie i... idę świętować, po tym co spotkało dzisiaj blogowiczów należy się odstresować :)


piątek, 6 maja 2011

Hanna Muszyńska-Hoffmannowa "Panny z kamienicy "Pod Fortuną"























Czy pamiętacie moją obietnice przedstawiania książek zapomnianych, przykurzonych, niedocenionych? Ostatnio niewiele było takich, które chciałabym w sposób szczególny przypomnieć. Jednak się to zmieniło - od kiedy przeczytałam Panny z kamienicy "Pod Fortuną". Niemłoda to już powieść, gdyż wydana po raz pierwszy w roku 1965 , jest dodatkowo trudna do znalezienia. Ja szukałam ją około roku, gdy niespodziewanie ujrzałam w bibliotece. Chyba nie macie wątpliwości , że od razu pochwyciłam i w podskokach pobiegłam do domu? Tak właśnie było.

A teraz posłuchajcie mnie na chwilę, gdyż dzięki autorce, pani Hannie Muszyńskiej-Hoffmannowej, pisarce i eseistce, debiutującej jeszcze przed II wojną światową cofniemy się w odległe czasy przełomu XVIII i XIX wieku. I gdzie? do Warszawy, oczywiście!
Tutaj poznajemy uroczą, młodą pannę Kunegundę - sierotę przygarniętą przez konsyliarza króla Augusta III oraz króla Stanisława Poniatowskiego - Jana Baptystę Czempińskiego. Ten szanowny jegomość był ojcem sześciu córek, w którym to otoczeniu wychowywała się nasza Kundzia. To ona właśnie po latach spisuje pamiętnik, który zawiera rodowe historie trzech pokoleń pań. A cóż to za pamiętnik! Gdyby można było go opisać za pomocą obrazów miałby tysiąc barw! Tak różne, ale jednakowo ciekawe były charaktery opisywanych kobiet.

Z wielką przyjemnością zanurzyłam się po raz kolejny w ten odległy świat , by poznać życie kobiet z przełomu wieków. A jest o czym pisać, bo świat naszych kilkakrotnych "pra" babek był równie intrygujący, co obecny.
 Jeżeli chcecie się dowiedzieć, jakich sposobów używała szanowna pani-matka, aby wydać za mąż swoje sześć pociech, czy co kryje się za tajemniczymi słowami : roba, dezabil, tupecik, kryza, czy innymi uroczymi archaizmami - radzę sięgnąć po tę książkę!

Poznacie również niezwykłą, chociaż dzisiaj już (niesłusznie!) zapomnianą postać : Klementynę z Tańskich Hoffmanową. Ja panią Klementynę poznałam za sprawą niezwykłej antologii pod tytułem Kufer Kasyldy, który swoją drogą muszę sobie powtórzyć i napisać kilka słów. A jest o czym pisać, bo Kufer Kasyldy zawiera prawdziwe skarby pamiętnikarskie!
Była to jedna z pierwszych pisarek książek dla dzieci. Dzięki swojemu pisarskiemu rzemiosłu mogła utrzymać się sama, bez pomocy rodziny, co było nie lada wyczynem w tamtych czasach. Jej najbardziej popularną książkę - Dziennik Franciszki Krasińskiej mam już w planach czytelniczych!

Na koniec jeszcze raz zachęcam Was do poszukiwań. Może odwiedziecie dawno zapomniany regał w waszej bibliotece? Albo wybierzecie się na "łowy" do antykwariatu? Stare, zżółknięte lektury zawierają nieraz prawdziwe skarby, które są na wyciągnięcie ręki i czekają na odkrycie. Nie pozwólmy, by zostały zapomniane.

wtorek, 3 maja 2011

"Lista" J.D.Bujak






















Przyznaje się - nie mam żadnego doświadczenia w czytaniu kryminałów. Wręcz przeciwnie, jako typ wrażliwca, boję się wszelkich okrutnych mordów, zabójstw, zgnębienia ofiar poprzez umyślne zadawanie cierpień.
Jednak ostatnio postanowiłam się odważyć, ale z zastrzeżeniem czytania tylko w trakcie jasnej części doby. Z pomocą przyszło mi wydawnictwo Novae Res przysyłając "Listę" autorstwa tajemniczej osoby - J.D.Bujak , o której nie mogłam znaleźć żadnych informacji.
Ciekawe...

Pewnego dnia (a było to dokładnie mówiąc wczoraj) wzięłam do ręki tą książkę i... dałam się wciągnąć. Kryminał bowiem zaczyna się niewinnie - od odebrania tajemniczej wiadomości mailowej z nieznanym imieniem i nazwiskiem. Niby nic, zwykła pomyłka. Jednak jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności osoba o właśnie tym samym imieniu i nazwisku zostaje zamordowana tegoż dnia. W okrutny sposób - poprzez wykrwawienie.
Kiedy następnego dnia nasz główny bohater otrzymuje kartkę z zapisanym kolejnym imieniem i nazwiskiem, a niedługo potem na osoba ginie, wie że ma do czynienia z psychopatą-zabójcą, który czyha na życie niewinnych osób. Dowiaduje się także o liście - spisie kolejno planowanych do zamordowania osób, na której znajduje się on sam...

Jeżeli mam opisać wrażenia to stwierdzam, że pomysł jest naprawdę ciekawy i intrygujący, chociaż nie od dziś występujący w literaturze - tajemnicze wiadomości, pociągające za sobą zabójstwa. Również język - bardzo naturalny, zawierający wulgaryzmy, za którymi nie przepadam, ale na obronę muszę przyznać, że nie wypadają sztucznie, są jakby integralną częścią książki. Wszakże, przy takich emocjach trudno jest zachować kamienną twarz i piękne słownictwo.
Dodatkowo akcja, jak przystoi na tego typu literaturę toczy się w błyskawicznym tempie, nie ma czasu na potoczne "złapanie oddechu", gdyż każde wydarzenie ponosi za sobą konsekwencje.
Mimo, że jak już wspomniałam nie mam doświadczenia w czytaniu literatury tego gatunku wszystkim miłośnikom "dreszczyku" mogę z czystym sercem polecić. Jest zbrodnia (i to nie jedna), jest ucieczka , jest wreszcie miłość.

Ja jednak mimo wszystko pozostanę przy mojej literaturze "obyczajowo- klasyczno- niestrasznej", zdecydowanie kryminały nie są dla mnie, jeżeli chcę w spokoju odpoczywać w objęciach Morfeusza.