niedziela, 6 marca 2011

"Sosnowe dziedzictwo" Maria Ulatowska






















Dzisiaj każdy może zostać pisarzem. Dosłownie! Wystarczy trochę polotu, wyobraźni i "wyczuwania nosem interesu", a można sobie zapewnić spokojny byt do końca życia. A  interesem dochodowym jest pisanie sag. Sag rodzinnych, o wampirach, upadłych aniołach i tym podobnych rzeczach. Modne stało się także połączenie w powieści wydarzeń współczesnych z tymi, które działy się w przeszłości. Wystarczy przecież odpowiednia reklama, interesująca zapowiedź i zawsze znajdą się chętni.

Jednak co z wartością owego utworu? Co on daje, kiedy czytamy go "duszą, sercem i rozumem"? Czy wzbogaca? Albo idąc najprostszą drogą - czy dostarcza nam chwil przyjemnych w chwilach zasłużonego odpoczynku.

O tym właśnie rozmyślałam czytając debiut Marii Ulatowskiej zatytułowany "Sosnowe dziedzictwo". Przeczytana swego czasu interesująca zapowiedź sprawiła swoje - postanowiłam natychmiast po ukazaniu się na rynku czytelniczym zapoznać się z nią. Liczyłam na miłą i bardzo klimatyczną opowieść, która wzbudzi we mnie kolejne pokłady optymizmu życiowego, dzięki któremu łatwiej mi jest patrzeć w przyszłość. Pełna pozytywnego nastawienia rozpoczęłam czytanie.
Pierwszy rozdział wzbudził we mnie pozytywne odczucia, które sprawiły, że z chęcią kontynuowałam lekturę. Do czasu. Czytając dalej, czułam się jakby otaczała mnie coraz bardziej zacieśniająca się ... wata cukrowa. Jest słodko, co raczej jest symptomatyczne dla tego typu książek, ale gdzieś jest granica słodkości, po której przekroczeniu zamierzona rzeczywistość staje się bajką.

Poznajemy Annę Towiańską, piękną i pełną uroku trzydziestoletnią kobietę, która otrzymuje w spadku po dziadkach piękny dworek zwany Sosnówką. Przybywając do nowej miejscowości owija sobie wszystkich koło palca. Jest uwielbiana przez płeć przeciwną, a z wszystkimi kobietami odnajduje wspólny język. Pojawiają się również przystojni mężczyźni , na których wyraźnie nasza bohaterka zrobiła kolosalne wrażenie.
I nawet obiecana tajemnica, która ma swój początek w czasie tragicznego Powstania Warszawskiego nie zmienia nastroju szczęścia, miłości i radości.

Jeżeli miałabym opisać swoje wrażenia po przeczytaniu "Sosnowego dziedzictwa" to muszę stwierdzić ze smutkiem, że nie zachwyciła mnie. Liczyłam na poczucie czaru tamtych lat, których symbolem stała się Sosnówka, poprawienie humoru i poznanie nowych, interesujących postaci, z którymi mogłabym się utożsamić. Niestety, nie mogła być to idealna Anna, gdyż ja nie pasuję zupełnie do tego przymiotnika. Na szczęście występują tutaj również inne postacie, z których najbardziej polubiłam pana Dyzia - dozorcę i utalentowanego malarza.

Kontynuacja "Sosnowego dziedzictwa", która będzie nosić tytuł "Pasjonat Sosnówka" jest zapowiedziana na maj 2011 roku. Urocza okładka jest jednym z elementów, które sprawiają, że mimo wszystko mam ochotę zapoznać się z drugim utworem autorki. Może będę wtedy w odpowiedniejszym nastroju? A może styl literacki pani Ulatowskiej rozwinie się do tego stopnia, że będzie to uczta dla języka?
Cóż...przekonamy się.


Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

15 komentarzy:

  1. ja raczej nie mam zamiaru sięgać po drugą część i sprawdzać, czy coś się zmieniło... szkoda mi czasu i nerwów(!).
    A z tym patentem na pisarski sukces niestety masz rację.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na początku miałam ochotę przeczytać tą książkę, ale jesteś już kolejną osobą wspominającą o 'przesłodzeniu' tej książki, a nie do końca mi to odpowiada... Chyba sobie odpuszczę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Po raz kolejny upewniam się w przekonaniu, że dobrze wyczułam tę książkę. Spodziewałam się czegoś takiego i od razu wiedziałam, że nie chcę tego czytać. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. a ja z kolei z chęcią przeczytam tą książkę, by sama ją ocenić - nawet mimo tych różnych opinii ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja czuję, że mi się nie spodoba, więc wolę nie ryzykować ;).

    OdpowiedzUsuń
  6. Książka była dla mnie zbyt naiwnie napisana. Wszystko zbyt pięknie się układało itd... Ja również najbardziej polubiłam pana Dyzia, bo główna bohaterka irytowała mnie tym, że była taka idealna, jednak jeżeli w bibliotece wpadnę na drugą część, to przeczytam.
    Mimo tego, że miała kilka wad, to jestem ciekawa jak dalej potoczą się losy Sosnówki.

    OdpowiedzUsuń
  7. Od jakiegoś czasu mam ochotę na to dzieło. Gdy się na nie natknę, z pewnością przeczytam :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam tę książkę na liście, coś mnie do niej ciągnie i zmusi do przeczytania niedługo. Teraz przynajmniej będę wiedziała czego się po niej spodziewać :)

    OdpowiedzUsuń
  9. myślałam o przeczytaniu tej książki, ale teraz to pomyślę raz jeszcze :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie lubię jakoś czytać nowo napisanych książek, mam jakieś uprzedzenia bezpodstawne ;)
    Dużo słodyczy nie wpływa dobrze na zdrowie, więc nie przeczytam na pewno ;)

    poz
    wf

    OdpowiedzUsuń
  11. O popatrz, akurat też o niej pisałam :D
    nie była zła, ale chyba muszę na chwilę odpuścić sobie książki o prowincji :)

    OdpowiedzUsuń
  12. To prawda, że dzisiaj każdy może wydać książkę. Wystarczy popatrzeć na te cichopki, rusiny i inne ibisze... Marnotractwo drzew moim zdaniem ;)

    "Sosnowe dziedzictwo" wygląda na takie typowe polskie czytadło, podobne do Grocholi czy Kalicińskiej, o których nie mam dobrego zdania, więc na pewno nie przeczytam ;)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  13. A mnie się nawet podobała... Rzeczywiście stylem zbliżona do powieści M. Kalicińskiej, dobra do poduszki w szare dni, wnosiła nieco światła, ciepła, takiej zwykłej prostoty... Czasem miałam wrażenie, że gdyby nieco rozbudować fabułę, więcej miejsca poświęcić bohaterom i wydarzeniom z przeszłości, powstałaby ciekawa saga rodzinna. A tak odniosłam wrażenie, że autorka chciała jak najszybciej przekazać nam informacje o historii życia Anny Towiańskiej... Myślę, że przeczytam częśc drugą. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  14. Do Kalicińskiej? Nie. Ja ostatnio czytałam pogodną książkę i wcale nie przesłodzoną, choć też pełen relaks- reklamowane na blogach "Zamówienie z Francji". Było świetne, a zatem da się normalne czytadło napisać. Tak jak Kalicińska, więc do książek pani Kalicińskiej raczej bym nie porównywała. Zbyt trąci książką dla nastolatek. Odebrałam ją jak rodzaj marzenia o utopii. Raczej nie przeczytam drugiej części, choć doceniam wysiłek autorki.
    Lidia

    OdpowiedzUsuń